Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 13 stycznia 2018

2429. Czas na zmiany

Z dwoma wyjątkami od samego początku swojej przygody z telefonami komórkowymi, czyli gdzieś od 1997/1998 roku (nie pamiętam dokładnej daty), byłam wierna Nokii. Dwa razy zdradziłam ją dla Philipsa Fisio i dla dotykowego Samsunga w 2010 roku. Po tym ostatnim, którego użytkowałam ze trzy tygodnie, tak się zraziłam do smartfonów, że nie wyobrażałam sobie innej komórki niż tej z klawiszami.

Ale jak mawia przysłowie "zarzekała się żaba błota", życie wymusiło niejako na mnie inne podejście do tematu. Wzrok nie ten, ostrość nie ta, ekran za mały, klawisze za małe...

Po długich przemyśleniach, rozważaniach, wahaniach, dylematach i poszukiwaniach udało się znaleźć model, który podoba mi się wizualnie, dobrze leży w dłoni, nie kosztuje furmanki pieniędzy i spełnia wymogi użytkowe - tymi ostatnimi zajmował się oczywiście Dyrektor Wykonawczy.

W praktyce wyglądało to mniej więcej tak, że weszłam na stronę sklepu internetowego, wybierałam telefony, które spełniały moje wymagania kolorystyczne oraz mieściły się w przewidzianej przeze mnie kategorii cenowej (czyli do 500 złotych), pokazywałam je Głosowi Rozsądku, a on patrzył na parametry techniczne.

Wciąż wracałam do tego samego modelu i trochę (o 32 złote) przekroczyłam kwestię finansową, ale zarówno Mąż, jak i rodzicielka (kto by pomyślał!) namawiali mnie na kupno tego smartfona argumentując, że przecież po pierwsze należę do osób, które bardzo szanują rzeczy, a po drugie jest to wydatek na kilka lat. Co fakt, to fakt - dotychczasową komórkę użytkuję nieprzerwanie od lipca 2012 roku.

Biłam się z myślami, bo najnormalniej w świecie szkoda mi było pieniędzy na coś nowego, skoro stare dobrze działa, ale Dyrektor Wykonawczy stwierdził: "przecież nie chcesz telefonu za trzy tysiące, więc schowaj wyrzuty sumienia do kieszeni". Mama chciała mi nawet sfinansować połowę aparatu, ale szybko jej ten pomysł wyperswadowałam, bo przecież wreszcie pracuję i zarabiam.

Tak więc 13. stycznia 2018 roku stałam się szczęśliwą (mam nadzieję) posiadaczką biało-srebrnego gadżetu.


A tu dla porównania moja wierna sześcioletnia złota Nokia.



Telefon zapakowany był w pięknie czerwone pudełko. Dokupiliśmy jeszcze kartę pamięci i przezroczyste "plecki".


Etui mam - póki co - pożyczone od Głosu Rozsądku, bo ciężko dostać jakieś fajne i niedrogie na mój nowy aparat, ale jak coś znajdę, to się pochwalę.

"Żona, wkraczasz w technologię XXI wieku" - oznajmił Mąż.