Nie powiem, że stres mnie nie zżera od środka, bo bym skłamała. Raz bardziej, a kiedy indziej mniej świadomie, ale wciąż jednak nie jestem w stanie pozbyć się wątpliwości, pytań, niepewności i braku poczucia bezpieczeństwa związanych z decyzją o poszukiwaniu nowego lokum.
Założyliśmy sobie bowiem z Mężem, że do końca lutego chcemy się wyprowadzić. Cztery tygodnie to i dużo i mało zarazem. Razem śledzimy ogłoszenia w sieci, ale to ja wzięłam na siebie dzwonienie do właścicieli interesujących nas mieszkań.
Mam przygotowany zestaw obowiązkowych pytań, które zadaję. Znamy swoje możliwości finansowe, więc nie porywamy się z motyką na słońce w postaci lokali, które je przekraczają.
Oferty na portalach na jedno, ale oboje daliśmy też znać swoim znajomym, bo często to właśnie znajomi znajomych mogą pomóc, a i jak się kogoś przez kogoś zna, też jest bezpieczniej i pewniej.
Jutro przychodzi do nas właścicielka kawalerki i tym spotkaniem też się denerwuję. Ostatnio znowu dzwonili do Dyrektora Wykonawczego z administracji w sprawie skarg na nasze zachowanie, a i właścicielka ponoć także się nasłuchała na nasz temat wielu historii wyssanych z palca.
Ja również rozmawiałam z panią z administracji, lecz jest to na zasadzie moja wersja kontra wersja starszej pani, która nie ustaje w pomawianiu mnie i Męża. Doradzono nam skierowanie sprawy do sądu o nękanie, ale wolimy się wyprowadzić i mieć święty spokój niż dowodzić swojej niewinności przed wymiarem sprawiedliwości.
W tym całym stresie ratuje mnie praca, bo tam potrzebuję się maksymalnie skupić i nie mam czasu (ani możliwości) myśleć jak to będzie.