Pobiłam chyba rekord absolutny - w ciągu niespełna czterech godzin byłam dzisiaj w trzech różnych szpitalach. Najpierw ze sobą mammografii i USG piersi w jednym, potem z mamą i Mężem w drugim, a na koniec w trzecim - tam, gdzie leżał ojciec.
Mammografia bolała jak nigdy i zamiast zwyczajowych dwóch ujęć miałam aż cztery. Pod gabinetem USG wyczekałam się prawie półtorej godziny, by na monitorze zobaczyć całe konglomeraty torbieli. Co z nimi zrobi onkolog? Tego dowiem się jutro podczas wizyty. Generalnie prawa pierś bardzo mnie boli od kilku dni i wcale mi się to nie podoba. O czarnych wizjach jakie snułam podczas oczekiwania na badanie pisać jednakże nie będę.
Mama przyjechała z Dyrektorem Wykonawczym na okulistykę. Ja już tam na nich czekałam, jedząc obwarzanka i popijając go kawą z automatu. Przyjęcie na oddział miało miejsce po jakichś czterech godzinach, a rodzicielce cały czas towarzyszył Głos Rozsądku, bo sama potrzebowałam dostać się do trzeciego szpitala.
Pojechałam tam z pismem o wydanie kserokopii dokumentacji medycznej ojca. Wolę mieć pełen komplet dokumentów niż sam wypis (co prawda dość szczegółowy), a że tata mnie upoważnił do wglądu, więc problemu nie będzie, lecz oczywiście muszę poczekać mniej więcej dwa tygodnie aż ktoś się pofatyguje i skseruje to, co czym jestem zainteresowana.
Wróciłam do domu, wstawiłam pranie, rozwiesiłam na naszej nowej suszarce (świetny zakup), nawodniłam się, nakarmiłam Pepe i odebrałam telefon od właścicielki mieszkania z informacją, że w piątek dostaniemy jej pralkę, gdyż sama zakupiła sobie nową. Bardzo dobra wiadomość, gdyż ta, która jest, nie do końca działa jak powinna.
Po powrocie Męża od mamy zjedliśmy biedronkową pizzę (jak to fajnie mieć piekarnik w kuchence) i pojechaliśmy do supermarketu po czajnik, gdyż w jego poprzedniku udało mi się (wlałam chyba za mało wody) skutecznie spalić grzałkę. Nie pomogły moje późniejsze próby ratowania jej odkamieniaczem, butelką octu, połową Cifu, ani nawet litrem Pepsi. Jak była granatowo-brązowa, taka pozostała.
Kilka dni temu urwała się też klapka do zamykania baterii w myszce (upadła mi niechcący), ale działa (chociaż "wylata"), więc jest dobrze. Jeszcze wspomnę o feralnym dozowniku do mydła, z którego wylewa się na butelkę, zamiast na rękę. Za to (żeby był remis) Dyrektor Wykonawczy kupił materiałową nakładkę na mopa, która nijak na niego nie wchodzi, bo jest za ciasna.