Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 8 marca 2018

2462. Dzień Kobiet

Dzisiaj, już razem z Mężem, zaliczyliśmy "tylko" dwa szpitale, ale za to w jednym byliśmy aż dwa razy. 

Z samego rana onkologia. Wynik wczorajszej mammografii i USG dostałam wreszcie do ręki.


Do gabinetu weszłam z przysłowiową duszą na ramieniu. Pokazałam tę wystającą, wielką i bolesną torbiel, a mój uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do pacjenta onkolog spytał:

- To co - opróżniamy? 
- Jak trzeba... - odpowiedziałam zrezygnowana, bo myślałam, że znowu czeka mnie kolejne umawianie się na biopsję. 

A tu zonk. 

- No to już - stwierdził.
- Jak to już? Tutaj? Teraz? O, to tym bardziej chcę - prawie krzyknęłam z radości.

Lekarz poszedł po strzykawkę, popsikał pierś Octeniseptem, poinformował mnie, że poczuję ukłucie i lekkie pieczenie, zalecił odwrócić wzrok, po czym po chwili pokazał mi średnio ładny kolorystycznie płyn.

- Właśnie zrobiłem pani aspiracyjną biopsję cienkoigłową - oznajmił z uśmiechem.

Moja wdzięczność nie miała granic. Raz, że ekspresowo. Dwa, że bezboleśnie. Trzy, że z zaskoczenia. Cztery, że termin kolejnej mammografii mam dopiero za rok.

To był chyba najlepszy prezent z okazji Dnia Kobiet, jaki mogłam sobie dzisiaj wymarzyć.

Potem pojechaliśmy do mamy. Trafiliśmy idealnie, bo akurat przy nas dowiedziała się, że za kilka minut będzie miała zabieg usunięcia zaćmy z lewego oka.

Na sali operacyjnej była dwadzieścia minut. Wyjechała na wózku, uśmiechnięta i z okiem zasłoniętym gazikami oraz specjalnym plastikowym ochraniaczem przyklejonym plastrami.

Posiedzieliśmy z nią jeszcze trochę, nakarmiliśmy mandarynką, po czym wsiedliśmy w autobus i odwiedziliśmy ojca.

Płakał, że jest stary, niedołężny, słaby, że nawet nie ma siły opatulić sobie kocem marznących stóp... Zrobiliśmy, co mogliśmy i na co nam pozwolił. Porozmawialiśmy też z nim, trochę się rozgadał, ale gdzieś w tle przewijają się słowa, że on już niedługo umrze...

Na szczęście tata wzorowo zażywa wszystkie leki podzielone na pory dnia i powkładane w odpowiednie szufladki. Od pani doktor, która we wtorek osłuchała  go w domu (płuca i oskrzela czyste) dostał profilaktycznie (obok niego na sali leżał pan z zapaleniem płuc) antybiotyk, syrop na kaszel oraz spray do nosa.

Wróciliśmy do domu, zjedliśmy biedronkową pizzę na obiad, wypiliśmy ciepłą herbatę, odsapnęliśmy chwilę. Wstawiłam i rozwiesiłam pranie, po czym znowu pojechaliśmy do szpitala do mamy.

W sumie dwanaście godzin byliśmy na nogach. Oboje jesteśmy zmęczeni i niewyspani, ale jeśli rodzicielkę jutro wypiszą (a są na to spore szanse), odpadną nam wyjazdy do szpitala, a oni będą już razem w jednym miejscu, więc łatwiej przyjdzie nam ich ogarnąć.

Nie wyobrażam sobie jak dalibyśmy radę gdybyśmy z Dyrektorem Wykonawczym zamiast wziąć urlop (to był genialny pomysł), chodzili jeszcze do pracy.

Mąż, z okazji dzisiejszego święta, przyniósł mi w sumie trzy pęki kwiatów - dwa żonkili, które są jeszcze w pąkach i tulipany.