Dzisiaj, już razem z Mężem, zaliczyliśmy "tylko" dwa szpitale, ale za to w jednym byliśmy aż dwa razy.
Z samego rana onkologia. Wynik wczorajszej mammografii i USG dostałam wreszcie do ręki.
Do gabinetu weszłam z przysłowiową duszą na ramieniu. Pokazałam tę wystającą, wielką i bolesną torbiel, a mój uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do pacjenta onkolog spytał:
- To co - opróżniamy?
- Jak trzeba... - odpowiedziałam zrezygnowana, bo myślałam, że znowu czeka mnie kolejne umawianie się na biopsję.
A tu zonk.
- No to już - stwierdził.
- Jak to już? Tutaj? Teraz? O, to tym bardziej chcę - prawie krzyknęłam z radości.
Lekarz poszedł po strzykawkę, popsikał pierś Octeniseptem, poinformował mnie, że poczuję ukłucie i lekkie pieczenie, zalecił odwrócić wzrok, po czym po chwili pokazał mi średnio ładny kolorystycznie płyn.
- Właśnie zrobiłem pani aspiracyjną biopsję cienkoigłową - oznajmił z uśmiechem.
Moja wdzięczność nie miała granic. Raz, że ekspresowo. Dwa, że bezboleśnie. Trzy, że z zaskoczenia. Cztery, że termin kolejnej mammografii mam dopiero za rok.
To był chyba najlepszy prezent z okazji Dnia Kobiet, jaki mogłam sobie dzisiaj wymarzyć.
Potem pojechaliśmy do mamy. Trafiliśmy idealnie, bo akurat przy nas dowiedziała się, że za kilka minut będzie miała zabieg usunięcia zaćmy z lewego oka.
Na sali operacyjnej była dwadzieścia minut. Wyjechała na wózku, uśmiechnięta i z okiem zasłoniętym gazikami oraz specjalnym plastikowym ochraniaczem przyklejonym plastrami.
Posiedzieliśmy z nią jeszcze trochę, nakarmiliśmy mandarynką, po czym wsiedliśmy w autobus i odwiedziliśmy ojca.
Płakał, że jest stary, niedołężny, słaby, że nawet nie ma siły opatulić sobie kocem marznących stóp... Zrobiliśmy, co mogliśmy i na co nam pozwolił. Porozmawialiśmy też z nim, trochę się rozgadał, ale gdzieś w tle przewijają się słowa, że on już niedługo umrze...
Na szczęście tata wzorowo zażywa wszystkie leki podzielone na pory dnia i powkładane w odpowiednie szufladki. Od pani doktor, która we wtorek osłuchała go w domu (płuca i oskrzela czyste) dostał profilaktycznie (obok niego na sali leżał pan z zapaleniem płuc) antybiotyk, syrop na kaszel oraz spray do nosa.
Wróciliśmy do domu, zjedliśmy biedronkową pizzę na obiad, wypiliśmy ciepłą herbatę, odsapnęliśmy chwilę. Wstawiłam i rozwiesiłam pranie, po czym znowu pojechaliśmy do szpitala do mamy.
W sumie dwanaście godzin byliśmy na nogach. Oboje jesteśmy zmęczeni i niewyspani, ale jeśli rodzicielkę jutro wypiszą (a są na to spore szanse), odpadną nam wyjazdy do szpitala, a oni będą już razem w jednym miejscu, więc łatwiej przyjdzie nam ich ogarnąć.
Nie wyobrażam sobie jak dalibyśmy radę gdybyśmy z Dyrektorem Wykonawczym zamiast wziąć urlop (to był genialny pomysł), chodzili jeszcze do pracy.
Mąż, z okazji dzisiejszego święta, przyniósł mi w sumie trzy pęki kwiatów - dwa żonkili, które są jeszcze w pąkach i tulipany.