Dzisiaj miałam dzień tylko dla siebie. Nie byłam u rodziców, bo mama widziała, że jestem już zmęczona i powiedziała wczoraj, że nie ma potrzeby, żebym przyjeżdżała, gdyż wszystko mają i dadzą radę.
Pojechałam zatem załatwić pewną sprawę (powiedzmy że natury zawodowej), a potem poszłam kupić sobie buty. Odkryłam bowiem, że jak zdejmę półkozaczki, mogę jedynie założyć albo adidasy albo baleriny. Mój wybór padł więc na coś przejściowego, czyli na lordsy.
W drodze powrotnej do domu (żeby sobie dołożyć ciężaru) odebrałam z paczkomatu zamówione książki. Kupiłam też nowe nożyczki do paznokci dla Męża, bo te, co miał, nadają się do kosza - pan od pralki podcinał nimi gumę kołnierza.
Objuczona jak wielbłąd rzuciłam wszystko na sofę i wstawiłam pranie w pralce po wczorajszej naprawie. Pokrętło działa, bęben wciąż wydaje te swoje dziwne odgłosy, a co do samego prania - okaże się jutro - za dnia - czy jest czyste.
Po południu odwiedziła mnie najlepsza koleżanka z pracy, która przyniosła mi nowe zapachy i balsam do ciała. Fotki zrobię jutro, bo lepiej wyjdą przy dziennym świetle.
W czwartek pobudka w okolicach szóstej rano - po ósmej melduję się u rodziców, gdyż po raz pierwszy od czasu operacji mama wychodzi ze mną na osiedle. Jako że zakrapia oczy o 8, 11, 13, 15, 16, 18 i 22, mamy dwie godziny, by zdążyć pomiędzy jednym a drugim kropieniem.