Niby tylko jedna godzina ukradziona z życia, a ciężko mi się dzisiaj odnaleźć. I tak jest dokładnie od samego rana, kiedy (jak każdego innego dnia) Pepe obudził nas swoim śpiewem spod zasłoniętej kocem klatki stojącej pod kuchennym stołem.
Niedawno odkrytym przeze mnie i Męża "minusem" tego mieszkania jest światło, gdyż pomimo rolet w oknach szybko robi się widno i jasno, co nasz kanarek sprytnie wykorzystuje domagając się wyniesienia go na salony.
Co rano Dyrektor Wykonawczy (leżąc jeszcze w łóżku) próbuje nastraszyć biednego ptaszka, że powyrywa mu wszystkie pióra albo że ugotuje na nim rosół, ale (chyba na szczęście) Pepe nie rozumie treści tych słów, gdyż absolutnie nic sobie z nich nie robi.
Niedzielna pogoda była dość zdradliwa. Słońce przygrzewało co prawda bardzo mocno, lecz zimny wiatr skutecznie powstrzymywał od zdjęcia kaptura z głowy i rękawiczek z dłoni.
Od wczoraj testuję nowe dżinsy i cieszę się, że w przymierzalni posłuchałam swojej intuicji decydując się na zakup dwóch identycznych par, bo czuję się w nich swobodnie, aczkolwiek wciąż nie mogę się przyzwyczaić do widoku wąskich nogawek przy swoich kostkach - zwłaszcza że prawie zawsze nosiłam dzwony opadające na buty.
Jutro poniedziałek, ale nie powiem, że go nie lubię - wszak mam przecież wolne za wczoraj. Plan jest taki - spowiedź, doradztwo w sprawie okularów przeciwsłonecznych dla mamy, zakupy spożywcze z rodzicielką, obiad u rodziców, powrót do domu, a w nim pranie i kąpiel.