Fajny dzień miałam - mniej pacjentów równa się mniej pracy, a więcej życzliwości i życzeń świątecznych równa się więcej uśmiechu.
Udało mi się telefonicznie porozmawiać z polecaną przez ludzi panią doktor endokrynolog i przekonać ją, by wpisała mnie na wizytę do siebie (do końca roku nie ma ani jednego wolnego miejsca w ramach NFZ, ale jak widać mój dar przekonywania czyni cuda). Termin wyznaczyła już na 19. kwietnia!
Dostałam grafik na następny miesiąc, który bardzo mi pasuje jeśli chodzi o zmiany - tylko siedem razy będę wstawać o pogańsko wczesnej porze, a dzień wizyty u endokrynologa jest (na moją prośbę skierowaną do szefowej) dniem wolnym za ostatnią sobotę miesiąca, więc nie muszę brać wtedy urlopu.
Mąż zrobił dzisiaj bardzo wiele dobrych uczynków - zawiózł rodzicom śledzie, uprane ubrania i lekarstwa dla ojca. Był dwa razy w sklepach - najpierw sam po cięższe rzeczy, a potem z mamą po ciasto i jajka. Odkurzył im też mieszkanie, przyniósł ziemniaki z piwnicy i pod fachowym okiem teściowej upiekł schab.
Pogoda jest niespodzianką, zaskoczeniem i zagadką. Wstaję rano i po odsłonięciu roletki w oknie mam coraz to inny krajobraz.
Wczoraj, kiedy szłam do pracy, była zima - śnieg, śnieg i jeszcze więcej śniegu.
Dzisiaj było jesiennie - deszcz, deszcz i jeszcze więcej deszczu.
Może jutro wreszcie czas na wiosnę i słońce?