Jest sobota, jest robota - za dwie godziny z ogonkiem zacznę ostatnią w tym tygodniu zmianę do dwudziestej drugiej. Ale za to poniedziałek mam wolny.
Wyszło słońce, zrobiło się trochę cieplej. Dobrze, że dzieciaki komunijne nie będą marzły i mokły w strugach deszczu.
Mąż ugotował pyszny rosół, więc część konsumpcji miała już miejsce. Jeszcze tylko drugie danie i można iść do pracy.
Pepe praktycznie codziennie odwiedza mnie (a dzisiaj nas) w kuchni. Posiedzi na stole, sfrunie na podłogę, dziobie co znajdzie i odleci do pokoju.