Przez ostatnie trzy dni nie miałam nawet czasu, żeby odpalić w domu komputer, a w pracy jak to w pracy - korzystałam z niego tylko w celach służbowych.
Załatwianie różnych spraw i zakupy to bardzo męczące czynności. Przekonałam się o tym na własnej skórze. A jak do tego dojdzie jeszcze upał, to już lepiej nie mówić.
Byłyśmy z mamą w spółdzielni mieszkaniowej, gdzie wypełniłam stosowne dokumenty i jako nowy właściciel lokalu stałam się członkiem spółdzielni.
Odebrałam zamówioną w sieci książkę, kupiłam małą czarną torebkę oraz większą grafitową torbę, jak również sukienkę w biało-niebieskie paseczki. Uzupełniłam nasze małżeńskie kosmetyczno-chemiczne zapasy.
Bite cztery godziny wysiedziałam się u fryzjerki na podcięciu włosów i farbowaniu odrostów.
W pracy od pani doktor dostałam kubek w puzzle, a od pani sprzątaczki wiaderko truskawek prosto z pola.
Odwiedziłam aptekę, bo okazało się, że kwas acetylosalicylowy zawarty w zażywanej podczas nękającej mnie migreny Aspirynie spowodował (po raz któryś z kolei) wysypkę na twarzy i potrzebuję lek na odczulenie. Szczęście w nieszczęściu, że znalazł się winowajca, bo byłam już umówiona na wizytę u alergologa i testy, a to wydatek prawie 200 złotych, które byłyby wyrzuceniem pieniędzy w błoto.
Dzisiejszy pobyt w ciucholandzie zaowocował dwunastoma ubraniami zasponsorowanymi przez wspomnianą powyżej odwołaną wizytę. Mam jednakże wyrzuty sumienia, ale naprawdę nie byłam w stanie zrezygnować z żadnej z tamtych rzeczy.
Zakupiłam też najlepsze na rynku kleszczołapki - w razie nagłego wypadku i wyjazdu.
Mąż uraczył i siebie i mnie szklaneczką wody z lodem, cytryną oraz listkami wyhodowanej w domu mięty.