Mam wrażenie, że jest tak, jak przeczuwałam. Motywacją i mobilizacją była dla ojca data rocznicy ślubu. "Dożyłem" - napisał w kalendarzu w ubiegły piątek. A teraz wygląda na to, że chyba odpuścił...
W czwartek, gdy razem z Mężem poszłam do rodziców z tortem, tata siedział w fotelu. Nie wstał, bo nie miał siły się podnieść, ale porozmawiał z nami i z apetytem zjadł kawałek ciasta.
W sobotę kiedy poszliśmy tam na obiad, tata leżał w łóżku. Spał, a potem przepraszał nas i płakał, że nie może oddychać, że się męczy, że jest słaby, że do niczego się nie nadaje i że umiera.
Generalnie jego dzień wygląda mniej więcej tak - rano coś tam zje na śniadanie (je coraz mniej), a potem kładzie się spać. Potem przekąsi coś na obiad i znowu idzie się położyć. Wieczorem zje coś małego na kolację i śpi już do rana, z przerwami na wyjście do toalety.
Wycofał się z życia, bo nic go nie interesuje - nie ogląda telewizji, nie czyta gazet, nie ma ochoty na rozmowę. Nie wchodzi nawet do kuchni, a jego stała trasa to łóżko - fotel - ubikacja.
Dzisiaj zadzwoniła do mnie mama, że ojciec dwa razy dostał drgawek i go wysztywniło. Nie mogła go utrzymać, bo miało to miejsce gdy stał. Na szczęście za drugim razem w domu był hydraulik, który naprawiał im spłuczkę i pomógł jej zaprowadzić tatę do łóżka.
I znowu powtarza się historia z dyktowaniem warunków - co, jak, kto, gdzie i kiedy ma zrobić. Pogotowia wezwać nie chce, bo ojciec się nie zgadza. Wizytę domową może (?) by chciała, ale pod koniec tygodnia i gdyby przyjechała konkretna pani doktor, a nie żadna inna.
Konsultowałam się telefonicznie z lekarką, która oczywiście doradziła dzwonienie na 999 w takim przypadku, a nie czekanie aż ojciec upadnie i zrobi sobie krzywdę. Przekazałam tę informację mamie, ale usłyszałam, że ona teraz sprząta łazienkę po fachowcu i jej przeszkadzam.
Naprawdę mam dość, bo cokolwiek nie zrobię, jest nie tak. I choćbym nie wiem jak się starała i stawała na rzęsach i tak będzie źle.