Cały tydzień dał mi mocno w kość. Oczywiście chodzi wciąż o to samo, czyli o znienawidzone przeze mnie poranne wstawanie o 5:15. Do zwyczajowego zmęczenia i niewyspania dołączyła jeszcze trzydniowa migrena, która ustąpiła dopiero wczoraj po zastrzyku z Ketonalu. Bo nie dość, że stres, zbliżający się okres, to i te koszmarne upały miały również wpływ na jej pojawienie się.
Na szczęście mam już weekend. Zrobiło się chłodno i nawet udało mi się dzisiaj rano zmarznąć pomimo założonej dżinsowej kurtki zapiętej pod szyję. W przyszłym tygodniu mam drugą zmianę, co oznacza brak pobudki wymuszonej budzikiem. A w następną sobotę idę co prawda na rano, lecz będę mieć za to wolny poniedziałek.
Jutro wybieramy się z Mężem do rodziców na obiad i lody, ale głównie idziemy tam po to, by złożyć tacie życzenia z okazji Dnia Ojca i spędzić z nim trochę czasu.