Na początku czułam paraliżujący strach i przerażenie. Potem dołączyła wściekłość i nienawiść, a także coś jeszcze gorszego wynikającego z totalnej bezsilności i bezradności - plan zabicia jego albo siebie.
Lata spędzone na terapii i własna praca nad sobą zaowocowały stopniowym zanikaniem negatywnych i niszczących mnie psychicznie emocji. Z czasem przyszło też zrozumienie i wreszcie przebaczenie. Wtedy poczułam ulgę i - choć nie zapomniałam o przeszłości - mogłam już żyć swoim życiem.
Pamiętam ten dzień w lutym, kiedy weszłam na salę i zobaczyłam go leżącego na łóżku. Okryty kołdrą i kocami, spod których wystawała mu tylko głowa. Wtedy poczułam łzy napływające mi do oczu.
Pamiętam ten dzień w kwietniu, kiedy weszłam na salę i zobaczyłam go leżącego na łóżku. Podpięty do aparatury, nieprzytomny, z otwartymi oczami. Wtedy także poczułam łzy napływające mi do oczu.
Pamiętam ubiegłą sobotę, kiedy nie miał siły wstać i usiąść z nami przy stole. Płakał i przepraszał, że się do niczego nie nadaje.
Dzisiaj było podobnie. Jest tak słaby, że nawet pójście do łazienki stanowi dla niego ogromny problem. Podczas naszej obecności kolejny już raz upadł w przedpokoju.
Zdaję sobie sprawę, że nie da się w żaden sposób nadrobić ani dzieciństwa, ani prawie pięćdziesięciu lat życia. Nie da się nagle zbudować bliskości skoro nigdy jej nie było, ale...
... gdybym nie miała takiego, a nie innego dzieciństwa, nie doświadczyłabym całego wachlarza emocji oraz uczuć...
... gdybym nie zdecydowała się na terapię, nie byłabym w stanie zamknąć przeszłości i nie zaczęłabym żyć teraźniejszością i przyszłością...
... gdybym kiedyś mu nie wybaczyła, nie umiałabym teraz powiedzieć do niego "pamiętaj, że cię kocham" i nie płakałabym widząc jak z dnia na dzień uchodzi z niego życie.