Jak to dobrze, że są weekendy - przynajmniej można odetchnąć od pracy i spraw z nią związanych. Aczkolwiek los lubi być przewrotny, więc nie do końca się to jednak udaje.
Ostatnio moje myśli krążą wokół kwestii związanych z przemijaniem, odchodzeniem, umieraniem i generalnie sensem życia oraz refleksją nad tym, co po nas pozostanie.
W sobotę pojechaliśmy z Mężem do rodziców w związku ze zbliżającymi się imieninami mamy. Zawieźliśmy upominki, złożyliśmy życzenia, zjedliśmy obiad i deser.
Choroba ojca niejako wymusza taką, a nie inną tematykę rozmów, ale jak dla mnie wałkowanie w kółko tego samego staje się już nie do zniesienia i zaakceptowania.
Nie miałam najmniejszej ochoty na tamtą wizytę. Zrobiłam to, bo tak wypadało. Poczułam ulgę i odetchnęłam dopiero wtedy, gdy zamknęłam za sobą drzwi mieszkania rodziców.
Czy mam prawo mieć dość dzwonienia do mamy i wysłuchiwania jej utyskiwań? Czy mam prawo nie chcieć tam jeździć? Czy mam prawo żyć swoim życiem? Czy jestem wyrodną córką?