Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 14 sierpnia 2018

2554. Lista

Ze sporządzonej przeze mnie już jakiś czas temu listy rzeczy do zrobienia znikają niektóre pozycje, ale pojawiają się też nowe. A inne wciąż tkwią w martwym punkcie. 

Jak choćby ta, od której zaczęliśmy, czyli wykupienie niszy urnowej. A miało być tak prosto i do załatwienia w jeden dzień. Przynajmniej taka wersja została mi przedstawiona przez telefon.

Na początku czerwca mama wypełniła stosowne podanie. Potem (ponad trzy tygodnie) czekaliśmy na decyzję, czyli oficjalne pismo przysłane na adres domowy. Z nim, we troje (ja, rodzicielka i Mąż) pojechaliśmy na cmentarz, żeby wybrać konkretną niszę.

I tu zaczęły się schody, bo zostało tylko kilka wolnych miejsc na samym dole, a mama żadnego z nich nie chce. Wcale się jej nie dziwię, bo już teraz tablice są zasłonięte przez kwiaty i znicze, a co będzie w zimie jak spadnie śnieg?


Administracja cmentarza nie rozpocznie sprzedaży nisz z nowej ściany dopóki nie zapełni się stara, więc nie ma innego wyjścia jak dzwonić do pracującej w biurze pani i dowiadywać się na bieżąco jak się sprawy mają. Tę działkę zostawiliśmy już rodzicielce - w końcu nisza ma być dla niej i dla ojca.

W ubiegłą sobotę nasz dream team spotkał się w galerii na konsumpcji. Pogoda iście barowa - z nieba padał deszcz, więc i miejsce i jedzenie było jak najbardziej pożądane. Dla nas sushi, dla mamy chińszczyzna, a dla wszystkich cappuccino. Obuwnicze sieciówki kusiły ogromnymi wyprzedażami, ale pomimo przymierzenia wielu par butów, rodzicielka nie kupiła żadnej - głównie z powodu braku odpowiedniej numeracji. 

Wyraziła za to zapotrzebowanie na nowy koc, więc po powrocie do domu i chwilowym odsapnięciu, wsiedliśmy z Mężem w autobus i udaliśmy się na poszukiwanie rzeczonego - znowu bezskutecznie. W międzyczasie wpadłam na pomysł podarowania naszego nowiutkiego koca, który grzecznie leżał na półce w pawlaczu. W niedzielę zawieźliśmy więc pled do rodziców, a w drodze powrotnej udało mi się zakupić najzwyklejszy materiałowy kapelusz, który jest niezbędnym wyposażeniem nadmorskim.

Wczoraj, korzystając z wolnego za poprzednią sobotę poniedziałku, pojechałam do fotografa zrobić zdjęcia do nowego dowodu osobistego, gdyż stary straci ważność w październiku. Dyrektor Wykonawczy wydrukował mi wniosek, który tuż przed wyjazdem zaniosę do urzędu.

Potem znalazłam się w szpitalu - celem umówienia na mammografię (za wcześnie - brak grafików na marzec 2019), sprawdzenia terminu wizyty u onkologa (zaliczone), upoważnienia Głosu Rozsądku do wglądu w dokumentację medyczną (i to zaliczone) oraz osobistego ustanowienia możliwości e-rejestracji (i to także zaliczone).

Dzisiaj, bladym świtem, Mąż dokonał zakupu biletów powrotnych znad morza, a wczesna pobudka zaowocowała jeszcze niższą niż ostatnio super promocyjną ceną.

Dyrektor Wykonawczy udał się również na wizytę do gastrologa, który po przejrzeniu wyników gastroskopii oraz badania histopatologicznego stwierdził lekkie zapalenie żołądka i zalecił tygodniowe wykluczenie laktozy celem obserwacji czy to nie ona jest sprawcą problemów Głosu Rozsądku.

W przyszłym tygodniu czeka Męża dalsza diagnostyka - badanie kału w kierunku obecności pasożytów oraz Helicobacter pylori. A w listopadzie kolonoskopia, która dokładnie sprawdzi jelita.

W czwartek po pracy (oboje mamy pierwszą zmianę) wybieramy się do optyka celem dokonania wyboru i zakupu nowych okularów z nakładkami przeciwsłonecznymi dla Dyrektora Wykonawczego.

Na dzisiaj zaś pozostaje mi załatwienie i wykupienie leków dla ojca, a Głosowi Rozsądku przypada w udziale wymiana paska do zegarka.