No i stało się! Odliczałam, odliczałam aż się w końcu doczekałam. Niniejszym wszem i wobec ogłaszam, że sezon urlopowy oficjalnie uważam za rozpoczęty. Przede mną i Mężem w sumie dwadzieścia trzy dni wolnego (oczywiście wraz z weekendami).
Wspomniane oczekiwanie przypłaciłam co prawda migreną, ale tak to już jest, że jak schodzi ze mnie nagromadzony stres i napięcie, pojawia się ból. Obiecałam sobie, że po powrocie do pracy biorę się za siebie i robię wszystkie badania - łącznie z odwlekanym rezonansem magnetycznym głowy, kręgosłupa oraz badaniami krwi.
Największym i najcenniejszym kapitałem w pracy są dla mnie ludzie i kontakty z nimi. Dzięki temu mam znajomości wśród lekarzy i pielęgniarek w każdym szpitalu w mieście i w wielu przychodniach. Już kilka razy korzystałam z ich pomocy i na pewno jeszcze nie raz z niej skorzystam.
Za oknem właśnie pada długo wyczekiwany i wytęskniony deszcz, a na komórkę dostałam powiadomienie o zagrożeniu burzowym. Pogoda też się zmieni na chłodniejszą, co ogromnie raduje moje serce, bo dość mam ociekania potem i lepkiej skóry.
Dyrektor Wykonawczy wczoraj kupił sobie robocze buty do pracy, odebrał zamówioną przeze mnie książkę, a także poszedł do kina na "Dywizjon 303". Dzisiaj otrzymał wyniki badań, w których nie stwierdzono ani pasożytów, ani lamblii, ani Helicobacter pylori. Ależ dobre wieści na koniec tygodnia.