Sobota od samego rana do samego wieczora była pełna wrażeń. Najpierw odebraliśmy zamówione tydzień temu kwiaty, a potem tort.
W mieszkaniu rodziców czekała ukryta przeze mnie wcześniej butelka wiśniówki. I zaskoczona jubilatka, której odśpiewaliśmy "Sto lat!" i którą zaprosiliśmy do restauracji na obiad. Potem wróciliśmy do mamy, gdzie skonsumowaliśmy po kawałku tortu i wypiliśmy po kieliszku likieru.
Wieczorem byliśmy umówieni z moimi znajomymi z licealnej klasy, którzy po nieudanych pierwszych związkach są obecnie - jakby na to nie patrzeć - klasowym małżeństwem. Wspólnie spędzone cztery godziny przy kawie minęły jak z bicza strzelił, a my rozstaliśmy się z obietnicą powtórki.