Podziwiam mojego Męża za spokój, za opanowanie, za podejście do życia i do ludzi. Bardzo imponuje mi jego zachowanie i nie ukrywam, że chciałabym w powyższych kwestiach być podobna do niego.
A tymczasem jestem taka jak mój ojciec. Im bardziej staram się od tego podobieństwa uciec, tym bardziej mnie ono dopada. W wielu sytuacjach zachowuję się i reaguję tak samo jak on. Jeśli się o kogoś martwię, krzyczę na niego.
W poniedziałek wielokrotnie nakrzyczałam na mamę. Że po co wychodziła do sklepu skoro ją ostrzegałam, by siedziała w domu. Że narobiła i sobie i nam samych problemów. Że jest niewdzięczna, że jestem dla niej śmieciem i żeby wreszcie przejrzała na oczy za kim tak strasznie rozpacza.
Nie ma we mnie ani spokoju, ani opanowania. Praktycznie całe moje życie to ciągła walka, szarpanie się ze sobą i z ludźmi. Wciąż nie mogę się pozbyć poczucia odrzucenia, bycia niechcianą i niekochaną.
Z ojcem nie miałam praktycznie żadnych relacji. Z mamą są one tylko powierzchowne. Nie czuję potrzeby przytulenia jej, czy pocałowania - wręcz jak ognia unikam jakiegokolwiek dotyku z jej strony.
Chciałabym nauczyć się nie oczekiwać, nie oceniać, nie mieć pretensji, nie żyć w poczuciu krzywdy. Chciałabym być lepszą córką, lepszą żoną, lepszym człowiekiem.