Wczoraj przeprosiłam mamę za swój niewyparzony język; za to, że na nią krzyczałam i że nagadałam jej wiele strasznych rzeczy. Pogodziłyśmy się, uściskałyśmy i chyba dzięki temu obie odetchnęłyśmy z ulgą. Ja na pewno.
W czwartek wieczorem Dyrektor Wykonawczy zajął się śledziami, które prawie na dopych zapakował do sześciu słoików. Stoją teraz w lodówce i się "przegryzają".
W środę rano Mąż kupił schab, mięso do bigosu i kapustę. Dzisiaj (pod czujnym okiem rodzicielki) piekł rzeczony schab i zrobił bigos. Ja w tym czasie ubrałam mamie półtorametrową choinkę. Bombki są różnokolorowe, podobnie jak i światełka.
Dyrektor Wykonawczy jest w tej chwili na firmowej wigilii w restauracji, ale przed jego wyjściem zdążyłam przyozdobić i nasze drzewko (tonacja srebrna przełamana gdzieniegdzie czerwienią). Kupiliśmy jednak sztuczne (120 cm), które stoi w kuchni, bo w sumie i tak najwięcej czasu spędzamy właśnie tutaj.
W przedświątecznych przygotowaniach nie przeoczyłam naszych spraw zdrowotnych. Wczoraj odebrałam wynik cytologii (lepszy być nie może), a dzisiaj towarzyszyłam Mężowi podczas jego USG jamy brzusznej (też wszystko w porządku). Sama biorę leki na chore zatoki i mam nadzieję, że niebawem dojdę wreszcie do siebie.
Umówiłam (już po nowym roku) mamę na RTG oraz prywatną wizytę do ortopedy, żeby sprawdził czy dobrze nastawili jej rękę na SOR-ze. W poniedziałek rano przyjedzie też do niej lekarz na wizytę domową, żeby ją obejrzeć i sprawdzić jak się czuje.