Tak bardzo odzwyczaiłam się od pierwszych zmian, że niezwykle dziwnym uczuciem jest dla mnie siedzenie w domu o tej porze. Nie mówiąc o problematycznym porannym wstawaniu, którym stresowałam się na tyle poważnie, że nie mogłam zasnąć, a potem kilkakrotnie budziłam się w środku nocy myśląc, że to już pora pobudki.
Na przystanek szłam bladym świtem, jeszcze prawie po ciemku. Wracałam do domu autobusem. W biały dzień, sama, a nie - jak do tej pory - późnym wieczorem, razem z Mężem. Zdążyłam polubić te nasze wspólne powroty, rozmowy podczas jazdy o tym jak minęła zmiana, picie herbaty z cytryną po przekroczeniu progu kawalerki...
Ostatni tydzień był dla mnie strasznie ciężki pod względem emocji. Zabójstwo Prezydenta Gdańska poruszyło wiele, jakże wrażliwych, strun. Znowu powróciły pytania o sens i cel życia; o to, co tak naprawdę jest ważne... Dyrektor Wykonawczy, po raz kolejny, pomógł mi się pozbierać i podnieść. Pokazał właściwy kierunek.
Do tego jeszcze atmosfera w pracy - sztuczna, pełna fałszu, obłudy, hipokryzji, lekceważenia obowiązków i powszechnie stosowanej spychologii. Wciąż mam sporo do zrobienia w kwestii nabierania dystansu, nie przejmowania się, nie brania wszystkiego do siebie, nie bycia odpowiedzialną za zaniedbania innych.
Wysoka wrażliwość jest i darem i przekleństwem. Dzięki niej wiem co to uważność na potrzeby drugiego człowieka. Przez nią dłużej i mocniej cierpię, bo tak łatwo jest mnie zranić...