Pamiętam jak już wyszłam z poradni w tamten czwartek, 21. marca. Słońce, zielono dookoła, wiosna. A mnie pobrzmiewały w uszach słowa onkologa: "na 99 % ma pani raka". Tak sobie szłam na przystanek i pierwsze co pomyślałam to: "nie mogę jeszcze umrzeć, bo mam tyle perfumek do wypsikania".
Zadzwoniłam do Męża, powiedziałam, że dobrze nie jest. Wsiadłam w autobus, odebrałam z paczkomatu przesyłkę z zatyczkami do uszu i siedziałam na ławce na przystanku czekając na Dyrektora Wykonawczego wracającego z pracy. Przytulił mnie wtedy mocno i powiedział: "nie możesz jeszcze umrzeć, bo masz tyle perfumek do wypsikania".
Kilka dni później spotkałam się z koleżanką. Przy pożegnaniu uśmiechnęła się i rzekła: "do góry uszy!" "I cycki - póki jeszcze są" - odparłam.
Niedawno w sklepie wpadłyśmy na siebie ze znajomą, która nie wiedziała o mojej chorobie. "Jak ty świetnie wyglądasz - wypoczęta, wyspana, piękne włosy..." "Rak mi służy" - wypaliłam.
Potem moja fryzjerka, na którą natknęłam się w autobusie stwierdziła: "masz takie błyszczące i radosne oczy; wcześniej byłaś taka zgaszona".
Wcześniej pani psycholog powiedziała: "odżyła pani", a dzisiaj usłyszałam od niej: "wygląda pani kwitnąco".
Czuję się bardzo dobrze - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nic mnie nie boli. Nie chce mi się płakać. Nie jest mi smutno. Nie jestem przygnębiona. Uśmiecham się. Jest we mnie radość. I chęć działania.
To, co mnie czeka, traktuję jak wyzwanie. Coś nowego, czego nigdy nie doświadczyłam. W pewnym sensie jest we mnie ciekawość. Najtrudniejsze jest czekanie na wyniki, na wizytę, na to kiedy i czym rozpocznę leczenie.
Wyniki mammografii i USG już miałam. BIRADS-4c.
Najprawdopodobniej w piątek będą wyniki biopsji - te najważniejsze, z którymi udam się do pani genetyk oraz do prowadzącego mnie chirurga.