Wczoraj, w drodze powrotnej od Czarodzieja, zakupiliśmy w sklepie rybnym płaty śledziowe. W domu Mąż zajął się ich "obróbką". W sumie wyszło siedem słoików różnej wielkości.
Dzisiaj odwiedziliśmy naszego Maestro i podarowaliśmy mu słoik wraz z zawartością - z przykazaniem, by nawet nie ważył się go otwierać przed niedzielą, bo śledzie potrzebują się "przegryźć".
Wynik biopsji będzie dopiero po świętach, gdyż - jak mi powiedział mój kolega onkolog - patomorfolog zdecydował o zleceniu dodatkowych badań receptorów. Wersja deluxe chciałoby się rzec.
Nie przypuszczałabym nawet, że wejście do zwykłego osiedlowego sklepu zaowocuje zakupem wymarzonego przeze mnie czajnika z gwizdkiem. I choć jego kolor nie jest tym, o którym myślałam od początku, obecny podoba mi się jeszcze bardziej. A jak gwiżdże!
Kolejnym jakże miłym zaskoczeniem było przeczytanie wywiadu z Czarodziejem w pewnym magazynie, a także rozmowy ze mną o przeprowadzonej przez niego na mnie nowatorskiej terapii, o której pisałam kilka lat temu.
Od współpracownika Dyrektora Wykonawczego, w ramach koleżeńskiej przysługi wyświadczonej na jego rzecz przez Męża, dostaliśmy darmowe kupony na lody do nowo otwartej lodziarni.
Po południu Głos Rozsądku przez kilka godzin kroił warzywa i owoce na sałatkę jarzynową. A ile się przy tym upłakał... Oczywiście winowajczynią była jak zawsze cebula.
Niebawem pójdziemy razem do kościoła, żeby uklęknąć, pomodlić się i wyciszyć.