Podczas dzisiejszego spotkania z panią psychoonkolog poruszyłam temat swojego podejścia do choroby. Odbiega bowiem ono od tego, co serwują nam media, karmiące nas widokiem wycieńczonych ludzi umierających na raka. Ale jakoś nikt nie pokazuje umierających na nadciśnienie tętnicze, czy choćby zapalenie płuc albo sepsę, których można się nabawić podczas pobytu w szpitalu.
Dla wielu samo słowo RAK jest już wyrokiem. Cierpienie, męczarnie, trumna i śmierć - oto powszechny skrót myślowy.
A tymczasem RAK jest uleczalny. RAK to choroba przewlekła, z którą można żyć. RAK może być inspiracją do zmiany, RAK może być przygodą i wyzwaniem. Takie jest moje podejście i moje myślenie, którego oczywiście nikomu nie narzucam.
Od czasu diagnozy ani jedna łza nie popłynęła z moich oczu, żadna czarna myśl nie zmąciła mojego myślenia. Powiedziałabym, że od tamtej pory odżyłam, odetchnęłam, zaczęłam się częściej uśmiechać, doceniać i być wdzięczną za to jaka jestem i co mam.
Skąd biorę siłę, motywację, chęć życia, radość i spokój?
"Jezu, Ty się tym zajmij" - wreszcie zawierzyłam siebie Bogu - zaledwie kilka dni po tamtej informacji usłyszanej od lekarza. Wcześniej nie potrafiłam wypowiedzieć tej prośby w o wiele bardziej błahych sprawach, a wtedy oddałam w Jego ręce swoje życie.
Miłość Męża, który jest i kocha, wspiera, pomaga, troszczy się i martwi, aczkolwiek twierdzi, że "nadspodziewanie dobrze" podchodzę do swojej choroby.
Wsparcie innych ludzi - kolegów i koleżanek z licealnej klasy, bliższych i dalszych znajomych, czasem nawet przypadkowo poznanych osób.
Zaufanie do wiedzy, umiejętności i profesjonalizmu lekarzy, którzy będą mnie leczyć, a także do placówki, w której się to odbywa.
Wspomniana na początku postu pani psychoonkolog po raz drugi podkreśliła moje zadaniowe podejście do choroby. To jest ogromny atut, który daje siłę, motywację i spokój.
Radością były dla mnie truskawki przyniesione dziś rano przez Dyrektora Wykonawczego. Radością był SMS od niego, że w domu czeka na mnie grochówka. Radością był bez i konwalie, które zostawił mi na stole w kuchni. Radością był też ogromny słonecznik, którego samodzielnie wykonałam podczas zajęć w pracowni terapeutycznej na onkologii.