W tym roku nijak nam się nie uda pojechać we wrześniu nad morze, ale za to istnieje spora szansa na wyjazd w 2020. W związku z tym w czwartek zakupiliśmy z Dyrektorem Wykonawczym cudny koc plażowy - z mandalą i frędzlami.
A jak już tak sobie chodziłam pomiędzy wieszakami w oko wpadły mi szerokie spodnie (z tyłu na gumce) z materiału przypominającego żorżetę. Granatowe, w drobne jasne kwiatuszki. Lekkie i przewiewne. Przymierzyłam i nie wierzyłam - sięgały do ziemi, co przy moim wzroście naprawdę jest rzadkością. Czułam się w nich rewelacyjnie i w końcu podjęłam męską decyzję - biorę.
Dzisiaj, we troje, udaliśmy się do ciucholandu - po raz pierwszy w tym roku. Każdy chciał kupić co innego niż finalnie nabył. Mąż szukał dżinsów, spodni od dresu, bluz i polówek, a ostatecznie wyszedł z jasną torbą na ramię (idealną do pracy). Mama liczyła na marynarkę/żakiet, a kupiła dwie bluzki. Ja zaś poszukiwałam gładkich i jasnych T-shirtów, a wyszłam z granatową plisowaną spódnicą w białe groszki, z granatową w jasne plamki letnią sukienką oraz dwoma kominami i trzema apaszkami.
W domu zamówiliśmy na obiad chińskie jedzenie, a na deser było ciasto, kawa, po kieliszku słonego karmelu dla rodzicielki i Dyrektora Wykonawczego (ja tylko polizałam odrobinę).