Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 16 maja 2019

2718. Pierwsza czerwona

Od kilku godzin jestem już w domu po pierwszej czerwonej chemii. Czuję się na razie dobrze - tylko trochę boli mnie głowa, ale przecież wstałam o 5:30, a przy zakładaniu wenflonu pękły mi dwie żyły w lewej ręce i trzeba było się wkłuć do prawej. Przed tym udanym założeniem tak się zestresowałam, że zrobiło mi się słabo, miałam mroczki przed oczami i kazali mi przez kilkanaście minut leżeć przy otwartym na oścież oknie.

Dość długo czekałam na przygotowanie samej chemii, bo chyba ze dwie godziny (albo i lepiej). Każda jest spersonalizowana - z przylepioną karteczką z danymi pacjenta, nazwą zawartości i długością czasu podania.

Potem było już fajnie i bezproblemowo - pięć worków z wlewami - najpierw przeciwwymiotny i osłonowy Dexaven, potem czerwona chemia - Doksorubicyna (to jedna z tych dwóch w zielonych osłonkach chroniących przed dostępem światła), następnie płukanie NaCl, biała chemia - Cyklofosfamid (z drugiej zielonej osłonki) i na koniec znowu płukanie NaCl. Wszystko trwało równo trzy godziny.

Warunki komfortowe, wygodne fotele z pilotem, okna z żaluzjami, stołeczki dla osób towarzyszących, łazienka z toaletą i prysznicem w każdej sali, dzwonki do wzywania pielęgniarek, czyściutko, schludnie i ładnie. Każdy pacjent dostaje fizelinowe zielone prześcieradło na fotel oraz białe (też fizelinowe) ochraniacze na buty.

W trakcie chemii wypiłam dwa litry wody, byłam cztery razy w toalecie (trzeba dużo pić, żeby pozbywać się toksyn), zjadłam obwarzanka i rogalika, a także zdegustowałam kilka łyków kawy z kubka Dyrektora Wykonawczego.

Pielęgniarki empatyczne, sympatyczne, grzeczne, uprzejme, pomocne, takie naprawdę kochane, za co im oczywiście  podziękowałam jak już wychodziliśmy z Mężem z oddziału.


Skonsultuję się z moim kolegą onkologiem czy nie lepiej byłoby jednak założyć port naczyniowy, bo przede mną jeszcze piętnaście chemii, a przy tak słabych żyłach, może być naprawdę ciężko. Pielęgniarki - póki co - doradziły mi kupno maści z kasztanowcem oraz Rutinoscorbinu, żebym sobie jakoś ulżyła.


Po powrocie do domu zgrałam zdjęcia i wstawiłam pranie. Wysłałam również mail (z wymaganym zdjęciem badania histopatologicznego) do swojego ubezpieczyciela, bo prawdopodobnie mogę się ubiegać o odszkodowanie z tytułu ciężkiego zachorowania. Zgłoszenie zostało zarejestrowane, więc teraz czekam tylko na decyzję.

Dziękuję za Wasze modlitwy, myśli i wsparcie wirtualne - dla mnie jest to bezcenne.