Od kilku godzin jestem już w domu po pierwszej czerwonej chemii. Czuję się na razie dobrze - tylko trochę boli mnie głowa, ale przecież wstałam o 5:30, a przy zakładaniu wenflonu pękły mi dwie żyły w lewej ręce i trzeba było się wkłuć do prawej. Przed tym udanym założeniem tak się zestresowałam, że zrobiło mi się słabo, miałam mroczki przed oczami i kazali mi przez kilkanaście minut leżeć przy otwartym na oścież oknie.
Dość długo czekałam na przygotowanie samej chemii, bo chyba ze dwie godziny (albo i lepiej). Każda jest spersonalizowana - z przylepioną karteczką z danymi pacjenta, nazwą zawartości i długością czasu podania.
Potem było już fajnie i bezproblemowo - pięć worków z wlewami - najpierw przeciwwymiotny i osłonowy Dexaven, potem czerwona chemia - Doksorubicyna (to jedna z tych dwóch w zielonych osłonkach chroniących przed dostępem światła), następnie płukanie NaCl, biała chemia - Cyklofosfamid (z drugiej zielonej osłonki) i na koniec znowu płukanie NaCl. Wszystko trwało równo trzy godziny.
Warunki komfortowe, wygodne fotele z pilotem, okna z żaluzjami, stołeczki dla osób towarzyszących, łazienka z toaletą i prysznicem w każdej sali, dzwonki do wzywania pielęgniarek, czyściutko, schludnie i ładnie. Każdy pacjent dostaje fizelinowe zielone prześcieradło na fotel oraz białe (też fizelinowe) ochraniacze na buty.
W trakcie chemii wypiłam dwa litry wody, byłam cztery razy w toalecie (trzeba dużo pić, żeby pozbywać się toksyn), zjadłam obwarzanka i rogalika, a także zdegustowałam kilka łyków kawy z kubka Dyrektora Wykonawczego.
Pielęgniarki empatyczne, sympatyczne, grzeczne, uprzejme, pomocne, takie naprawdę kochane, za co im oczywiście podziękowałam jak już wychodziliśmy z Mężem z oddziału.
Skonsultuję się z moim kolegą onkologiem czy nie lepiej byłoby jednak założyć port naczyniowy, bo przede mną jeszcze piętnaście chemii, a przy tak słabych żyłach, może być naprawdę ciężko. Pielęgniarki - póki co - doradziły mi kupno maści z kasztanowcem oraz Rutinoscorbinu, żebym sobie jakoś ulżyła.
Po powrocie do domu zgrałam zdjęcia i wstawiłam pranie. Wysłałam również mail (z wymaganym zdjęciem badania histopatologicznego) do swojego ubezpieczyciela, bo prawdopodobnie mogę się ubiegać o odszkodowanie z tytułu ciężkiego zachorowania. Zgłoszenie zostało zarejestrowane, więc teraz czekam tylko na decyzję.
Dziękuję za Wasze modlitwy, myśli i wsparcie wirtualne - dla mnie jest to bezcenne.