Wczoraj wieczorem byliśmy z Mężem na osiedlowym spacerze. Posiedzieliśmy trochę na ławce, posłuchaliśmy śpiewu ptaków, popatrzyliśmy na piękną przyrodę i wróciliśmy do domu.
Spałam bez problemu. Obudziłam się co prawda po czwartej, ale jeszcze usnęłam i wstałam w sumie około dziewiątej.
Apetyt mi dopisuje - kawa, sok z pomarańczy i banana, sporo wody, dwa jajka na twardo, potem pizza na obiad (przyjechała do nas mama), dwa musy owocowe, duży koktajl z jogurtu i truskawek, pomidor z solą i pieprzem, kawa rozpuszczalna z mlekiem, a jeszcze dzień się nie skończył.
W sobotę wstawiłam dwa prania, dzisiaj je poskładałam i pochowałam, za to wstawiłam i rozwiesiłam nowe. Co mogę, to robię.
Po raz pierwszy obejrzałam Mszę Świętą w sieci, bo na czas chemii - niestety - do kościoła pełnego ludzi nie wolno mi chodzić. Skonsultowaliśmy się telefonicznie w tej sprawie z naszym kochanym proboszczem, który dziesięć lat temu wygłaszał kazanie na naszym ślubie, więc mamy pewność jakie jest stanowisko kościoła w tej sprawie.
Mąż poszedł na Mszę sam, a po powrocie powiedział, że rozmawiał z księdzem, a ten po wysłuchaniu powodów i okoliczności stwierdził, że raz w miesiącu będzie przychodził do mnie do domu kapłan z Komunią Świętą. Pierwsza wizyta tuż po drugiej chemii, czyli ósmego czerwca, w sobotę.
A teraz uciekam na krótki spacer z Dyrektorem Wykonawczym.