Zrobiłam wczoraj wieczorem samowolkę i poszłam na pocztę po blankiet na list polecony. Odebrałam też zamówione kosmetyki z sieciówki. Niedaleko, kilkaset metrów zaledwie. Trochę nieswojo i niepewnie mi się szło i więcej w pojedynkę nie wyjdę.
Po powrocie padłam na sofę i tak sobie leżałam do czasu przyjścia Męża z pracy. Obmyślałam co bym tu zjadła - pieczonego kurczaka, serniczek, lody... Ślina mi aż ciekła.
Spać poszłam o 21:30, a obudziłam się dopiero po ósmej rano. Głodna jak wilk! Jestem chyba dość dziwnym pochemicznym przypadkiem...
Rano Dyrektor Wykonawczy wysłał pismo do ZUS. Matko i córko! Znaczek kosztował 8,90 złotych!! Toż to rozbój w biały dzień! Nie wiedziałam, że aż tak drogo. Ale nic - sprawa w toku, więc jest dobrze.
Na obiad Głos Rozsądku przyniósł mi dwa pieczone udka. Jedno już pożarłam. Pyszne jak nie wiem co. Zresztą, wszystko mi smakuje i na wszystko mam ochotę. W ilościach hurtowych.
Ze sklepu wrócił z udkami i z moją znajomą, która posiedziała na kawie, kiedy Mąż zrobił mi ostatni w tej serii zastrzyk i poszedł do pracy. A ile miałam radości z tych niespodziewanych odwiedzin.
Dobrze, że mam telefon i chociaż w ten sposób mogę być w codziennym kontakcie z tymi, z którymi osobiście - póki co - spotkać się nie jestem w stanie.