Gofry co prawda Mężowi wczoraj absolutnie nie wyszły, ale za to dzisiejszy obiad był przepyszny, palce lizać, niebo w gębie i co tam jeszcze można tylko wymyślić. Penne ze szpinakiem i kurczakiem w wydaniu Dyrektora Wykonawczego to poezja smaku.
Pogoda pokrzyżowała nam szyki i na lody nie poszliśmy. Średnia przyjemność jeść je w ostro padającym deszczu. Za to wybraliśmy się razem po odbiór zamówionego wcześniej sushi. Tym razem każde z nas wzięło sobie to, na co osobno mieliśmy ochotę.
Mąż wybrał zestaw - zupa Miso, minisajgonki i krewetki w tempurze oraz dwanaście kawałków sushi. Ja poprzestałam tylko na tym ostatnim, ale w liczbie dwudziestu czterech sztuk.
Z racji tego, że Dyrektor Wykonawczy idzie jutro do pracy na pierwszą zmianę, jest szansa, iż lodowe szaleństwo zrealizujemy po jego powrocie. Oczywiście pod warunkiem słonecznej pogody.
A rankiem odwiedzi mnie ksiądz z Komunią Świętą, który tak bardzo przepraszał dziś Męża, że powinien przyjść do mnie wczoraj, ale zgubił gdzieś kartkę z danymi. W sumie to niespodzianka, bo przecież umawiali się na ósmego czerwca, ale może i lepiej, że wyszło jak wyszło.