Poniedziałek zleciał nawet nie wiem kiedy.
Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam odwiedzin księdza z Komunią Świętą. Nie sądziłam, że aż tak mnie ta sytuacja wzruszy... Po wszystkim zaproponowałam kawę lub herbatę, ale ksiądz grzecznie odmówił, bo jest "na służbie" i mu nie wolno...
Potem klasycznie - pranie, ogarnięcie mieszkania, śniadanie, kawa i obiad (reszta wczorajszego penne). Po powrocie Męża z pracy poszliśmy na przełożone z niedzieli lody. Następnie za cel obraliśmy pięć sklepów w galerii - szybko i sprawnie.
Odebrałam zamówioną kredkę do oczu, Dyrektor Wykonawczy zakupił silikonowy pędzelek do smarowania gofrownicy oraz przyprawę do kawy w młynku. Ja z kolei wzięłam dla mamy krem pod oczy i bilety autobusowe, gdyż w czwartek potrzebuję dostać się na onkologię, a na piechotę raczej nie dam rady, bo za daleko - zwłaszcza że zapowiadają upały.
Spacer mieliśmy dziś bardzo długi, gdyż z usług komunikacji miejskiej nie skorzystaliśmy celowo. W drodze powrotnej rozdzieliliśmy się z Mężem - ja poszłam do domu, a on po biedronkowe zakupy. Jak się pojawił w kawalerce, była już prawie dwudziesta.