Doceniam ciszę i spokój miejsca, w którym teraz mieszkamy. Jestem wdzięczna, że słońce zagląda do nas rano i wczesnym popołudniem, a potem panuje w nim przyjemny cień.
Ze względu na zapowiadane ogromne upały cieszę się, że nie muszę nigdzie wychodzić; że mogę w każdej chwili położyć się na sofie i poleżeć.
Wczoraj wieczorem namoczyłam cebulki anemonów, bo sprzedawca radził tak zrobić na 24 godziny przed ich posadzeniem.
Rano Mąż pojechał po ziemię, a potem razem posadziliśmy szesnaście cebulek w dwóch doniczkach. Stoją na zewnątrz, na balkonowym parapecie. Ciekawe kiedy wzejdą.
Nie mogłam doczekać się wyjścia Dyrektora Wykonawczego do pracy, bo tak strasznie chciało mi się spać, że ledwo zamknęłam za nim drzwi, zaległam na sofie w pokoju i przedrzemałam chyba ze dwie godziny.
Później wstałam, zjadłam arbuza, wypiłam chłodną kawę Inkę, umówiłam się do psychiatry na onkologii po zapas leków, a także zapisałam mamę na wizytę do pani doktor psychiatry, do której chodziłam wcześniej. W końcu (po wielu rozmowach i próbach) udało mi się ją przekonać, że chroniczne i trwające od lat problemy ze snem trzeba leczyć, a nie bagatelizować.
Porozmawiałam telefonicznie z dwoma koleżankami, podgrzałam i zjadłam penne ze szpinakiem i kurczakiem, a teraz znowu czuję, że chce mi się spać, więc bez jakiegokolwiek poczucia winy zmykam trochę odpocząć.