Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 14 czerwca 2019

2746. Jest radość

Tak sobie leżę (ledwo żywa) wczoraj wieczorem na sofie, a tu nagle drzwi się otwierają, wpada Mąż i oznajmia: "przyjechałem Cię uratować". Musiałam nieźle brzmieć przez telefon kiedy do mnie zadzwonił skoro wyszedł ponad godzinę wcześniej z pracy.

Ów ratunek polegał nie tylko na pojawieniu się w domu o innej niż zazwyczaj porze. Ratunek był namacalny, przynoszący ulgę i wywołał ogromny uśmiech na mojej umęczonej upałem twarzy. Już dawno żadna niespodzianka nie była tak genialnie trafiona w dziesiątkę.


Alert pozostał jedynie alertem, bo ani burzy, ani deszczu, ani gradu nie uświadczyliśmy.

Jest wiatrak, jest radość. Jest więcej chmur na niebie, jest jeszcze większa radość. Od razu chce mi się żyć, a nie leżeć plackiem jak naleśnik na patelni.

Kuchenne szczawikowe królestwo rośnie w siłę. Traktuję je z należytym szacunkiem i troską - ze spuszczonymi roletkami, rzucającymi cień na ich wątłe i wrażliwe listki.



Słońce natomiast wcale zdaje się nie przeszkadzać Pepe, który swoim codziennym zwyczajem posiłkuje się suszarką, żeby wskoczyć na parapet w pokoju i wyciągać szyję w poszukiwaniu ukochanych srok.


Ja ratuję się jak mogę - głównie czymś, co zimne, mokre i nie za bardzo słodkie. Nie ma takiej ilości arbuza, której nie jestem w stanie zjeść. Melonem też nie pogardzę. A na obiad miałam dziś ryż ze śmietaną, truskawkami i cynamonem.


Jak widać na powyższym obrazku naszego małego kanarka nie można spuścić z oka, bo od razu wykorzystuje chwilę na degustację ludzkiego jedzenia. I - co ciekawe - ma dokładnie ten sam gust co ja.