Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 22 czerwca 2019

2754. Jak z bicza strzelił

Wczoraj wieczorem byliśmy z Mężem na spacerze. Nogi poniosły nas oczywiście do lodziarni. Później chciałam koniecznie wypróbować kolory trzech nowych lakierów, a że u kogoś inaczej widać, poprosiłam Dyrektora Wykonawczego o zgodę na pomalowanie jego paznokci. Tak mu się spodobało, że zapałał chęcią, bym i dwa pozostałe (kciuk i mały palec) też czymś pociągnęła.

Było już za ciemno na robienie zdjęć, więc Głos Rozsądku poszedł spać. Rano wstał zbyt późno i nie było czasu na pstrykanie fotek przed wyjściem na zakupy. Po powrocie opowiadał mi z przejęciem jak to ludzie na niego dziwnie patrzyli w sklepach. No w sumie mieli prawo...


Żeby było śmieszniej, polakierowanie paznokcie nie stanęły mu na przeszkodzie, by jeszcze pójść po truskawki i na przystanek po rodzicielkę.

Sobota minęła mi jak z bicza strzelił.

Śniadanie, kąpiel, poskładanie i pochowanie wczorajszych dwóch prań, odwiedziny mamy. Tym razem Mąż ugotował spaghetti z sosem pomidorowym i śmietaną posypane serem Grana Padano. Na deser znowu lody jogurtowe ze świeżymi truskawkami.

Robiliśmy sobie zdjęciową sesję - najpierw my we dwoje, potem ja z rodzicielką, a na końcu wszyscy razem. To pierwsza taka od czasu jak jestem (prawie) łysa. Była wersja w chusteczce na głowie i bez niej.

Po szesnastej, we troje, wybraliśmy się na cmentarz do Taty. Trochę było mi słabo w autobusie i na słońcu, ale dałam radę bez sensacji. Cieszę się, że tam wreszcie pojechałam.

Mama wsiadła w autobus do domu, a my innym numerem dojechaliśmy do centrum, gdzie odbywa się coroczne święto miasta (czyli różne występy plus jarmark pełen stoisk w stylu "mydło i powidło"). Na tych ostatnich Dyrektor Wykonawczy poszukiwał oryginalnego litewskiego kwasu chlebowego.

W czasie gdy Mąż raczył się olbrzymią pajdą chleba ze smalcem, szczypiorem i ogórkiem kiszonym (przepijanym wspomnianym już kwasem), ja testowałam lody włoskie - najpierw w jednej, a potem w drugiej lodziarni.

W temacie jedzenia pozostając - po przeczytaniu wczorajszej notki na blogu Głos Rozsądku wyraził swoje oburzenie, że przecież on dysponuje dowodami rzeczowymi w sprawie konsumowanych przez Pepe ciastek, a ja obiecałam, że skoro tak, to dzisiaj je zamieszczę. Oto i efekty łakomstwa naszego kanarka.