Zachęcona własnym sukcesem, że skoro wczoraj tak dobrze i sprawnie mi poszło, postanowiłam i dzisiaj nie siedzieć w domu tylko wybrałam się w inne rejony miasta, aby załatwić inne sprawy.
Tym razem pojechałam do sklepu papierniczego po drugą (większą) teczkę na onkologiczną dokumentację ze względu na niewiele wolnych koszulek w obecnej. Przy okazji zjadłam obiad w jadłodajni i kupiłam płyn do płukania ust w drogerii. Potem udałam się po granatowe botki - klik. Udało mi się też dostać zielone podstawki pod doniczki ze szczawikami.
Wróciłam cała i zdrowa, choć odrobinę zmęczona, bo w autobusach duszno, a na dworze pogoda zmienna jak kobieta (słońce świeci, deszcz kropi, wiatr wieje). Nie wiadomo jak się ubrać, bo i tak źle, i tak niedobrze.
Lubię być samodzielna i niezależna. Owszem - jak nie dawałam rady prosiłam o pomoc Męża, ale jak lepiej się czuję, mam siłę, a na zewnątrz nie panują upały, zdecydowanie wolę sama wybrać się do sklepu - tym bardziej, że pewne rzeczy potrzebuję przymierzyć, zobaczyć i dotknąć.
Na liście zakupowej została jedynie walizka. Postanowiliśmy bowiem z Dyrektorem Wykonawczym, że zamiast zabierać nad morze jedną dużą i dwie małe, weźmiemy obie duże - dla każdego po jednej. Tak więc planujemy nabyć większą walizkę. Nawet mam już upatrzony egzemplarz - granatowy, na czterech kółkach.
A w ramach porównania powracam do tematu świnki spadochroniarki (Mąż jest nią zachwycony) oraz budki telefonicznej.