Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 19 lipca 2019

2782. Czwarta (ostatnia) czerwona

Od mniej więcej dwóch/trzech dni boli mnie żyła, w którą dostałam trzecią chemię. Boli każde dotknięcie i spuszczenie ręki w dół. Wiedziałam, że mowy nie ma, żebym pozwoliła wkłuwać się pielęgniarce właśnie w to miejsce.

Poszłam do gabinetu chemika. Wyniki krwi dobre. Zbadał guza palpacyjnie. Poprosiłam w końcu o zlecenie na implantację portu naczyniowego - klik. Moje żyły ("to nie żyły, to niteczki" - mówią pielęgniarki) nie wytrzymają jeszcze dwunastu wlewów, więc wybór mniejszego zła (od samego początku wolałam uniknąć portu) był jednak konieczny.

7. sierpnia mam termin przyjęcia do szpitala (dostałam skierowanie) - na pobyt jednodniowy, no chyba że będą powikłania. Dwa dni wcześniej potrzebuję zrobić badania krwi przed zabiegiem - morfologia krwi z rozmazem, czas protrombinowy (PT) i kefalinowy (APTT) oraz HBsAg i Anty HCV.

Tak się tą wiadomością zestresowałam, że nawet nie zauważyłam kiedy zleciały mi cztery godziny pobytu na oddziale. Odwiedziła mnie onko siostra i kolega radioterapeuta, więc było szybciej, weselej i przyjemniej.


Od chemika wyszłam również ze standardowym zleceniem na badania krwi przed kolejną chemią (tym razem "tylko" biała) i zastrzykiem z Herceptyny. Termin wlewu za trzy tygodnie, czyli 9. sierpnia. Tego właśnie dnia, przed wizytą u lekarza, będę też robić EKG. A w drugiej połowie września idę na kontrolne USG piersi.

Tak więc 5, 7, 8 i 9 sierpnia spędzę na onkologii, bo 8. mam wizytę u chirurga (miałam się pojawić u niego po skończonych czerwonych chemiach) plus badania krwi przed podaniem wlewu.

Doktor wypisał mi również zaświadczenie lekarskie o stanie zdrowia, które razem z całą dokumentacją medyczną mam złożyć w MOPR w związku z chorobą. Jest spora szansa, że przyznają mi znaczny stopień niepełnosprawności.

Po powrocie do domu byłam taka głodna (w sumie podczas czterogodzinnego siedzenia wypiłam zalecane dwa litry wody i zjadłam pół banana), że poprosiłam równie głodnego Męża (chociaż on był o jedną kawę i obwarzanka do przodu) o zrobienie spaghetti. Pochłonęłam całą zawartość dużego talerza. Potem były trzy herbaty, kawałek serniczka, pół arbuza i kolejne szklanki wody - tym razem o smaku truskawki (od zwykłej już mnie odrzuca).

Oczywiście jedną z pierwszych czynności po wejściu do kawalerki było wstawienie prania, ale to już taka pochemiczna tradycja.