Ponad dziewięć godzin spędzonych poza domem, na świeżym powietrzu, w świetnym towarzystwie, w upale, na asfaltowej drodze i w lesie, pod górę i z góry, w PKS-ie i samochodzie.
Ponad dwadzieścia tysięcy (!!!) zrobionych kroków, mnóstwo kurzu i potu (łez nie było), kilka postojów i przystanków.
Bułki z pasztetem i serem żółtym, koktajlowe pomidorki, banan, butelka wody, morele i Prosecco, cukierki, ciastka i lody. Pyszny rosół, zupa meksykańska, pierogi z mięsem z okrasą i kompot z rabarbaru.
Piękne widoki, których zaledwie namiastką są poniższe zdjęcia...
Jestem z siebie cholernie (i celowo używam tego właśnie słowa) dumna. Udowodniłam sobie i innym, że można - po czterech wyczerpujących chemiach - przejść tę trasę. Mocna psychika i duch są w stanie zapanować nad osłabionym ciałem, a ograniczenia istnieją tylko w głowie.