Tak nam obojgu posmakowało ciasto własnoręcznej roboty przywiezione przez koleżankę na ubiegłotygodniowe ognisko, że Mąż poprosił ją o przepis i wczoraj wieczorem zabraliśmy się za pieczenie.
Nie obyło się oczywiście bez problemów z powodu moich dwóch lewych rąk, ale koniec końców placek ze śliwkami wyszedł pyszny, a pierwszej konsumpcji dokonaliśmy po godzinie dwudziestej drugiej, bo nie chcieliśmy czekać do rana.
Dzisiaj wstaliśmy tuż po siódmej, gdyż plan dnia był nieco napięty. Dyrektor Wykonawczy zajął się ścieraniem kurzy, odkurzaniem i mopowaniem, a ja wyruszyłam "w miasto" załatwiać sprawy urzędowe.
Byłam w MOPR, złożyłam tam wniosek o przyznanie mi zasiłku pielęgnacyjnego w związku ze znacznym stopniem niepełnosprawności. Poszłam także przedłużyć założoną rok temu polisę na ubezpieczenie mieszkania - gdyby agent do mnie nie zadzwonił, całkiem bym o tym zapomniała.
Kupiłam Mężowi kilka par skarpetek do pracy, a sobie - kolejną teczkę na dokumenty (to już trzecia). Nawet nie sądziłam, że aż tyle będę miała tych onkologicznych papierzysk.
Pojechałam również na zlecone przez chemioterapeutę USG piersi. Guz się zmniejszył - ma ponoć około centymetra, czyli wygląda na to, że chemia na niego działa. Ale i tak najważniejszy będzie wynik badania histopatologicznego po operacji, bo tak naprawdę istotniejszy od wielkości guza jest brak późniejszej wznowy i ewentualnych przerzutów - a to są główne zadania podawania chemii w moim przypadku.
Dziś też w ZUS odbyła się komisja w sprawie przyznania mi świadczenia rehabilitacyjnego. Zaocznie, bo bez mojego udziału. Ponoć pani kierownik nie chciała mnie fatygować osobiście, a ilość dokumentacji medycznej miała być wystarczająca do podjęcia decyzji przez lekarza orzecznika. Czekam więc na jakieś oficjalne pismo w tej kwestii.