Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 10 października 2019

2864. Czwartek

Jak nie wychodziłam, to nie wychodziłam przez trzy dni. A jak już poszłam, to nie było mnie kilka godzin.

Pojechałam na onkologię - oprócz czwartkowych badań krwi czekało mnie dodatkowo EKG, wizyta u kardiologa i echo serca. Dobra wiadomość jest taka, że dotychczasowa chemia nie osłabiła mojego serducha i nie wyrządziła mu żadnych szkód. Herceptyna (na razie) też nie. Teraz jestem po trzech zastrzykach, przede mną jeszcze piętnaście. A że pani doktor mam się pokazywać cyklicznie, więc wychodzi na to, że spotkamy się po każdym szóstym, dziewiątym, dwunastym, piętnastym i może (?) ostatnim - osiemnastym podaniem Herceptyny.

W drodze powrotnej do domu odebrałam legitymację osoby niepełnosprawnej. Dziwne, bo wcale się taką nie czuję, ani nie wyglądam (jak mawiają niektórzy), ale przecież raka nie widać, a na wygląd raczej się nie choruje.

W domu zjadłam resztę krupniku (jak człowiek głodny, to wszystko mu bardziej smakuje), a potem udałam się do paczkomatu po zamówione kosmetyki - dla siebie, dla Męża i dla Mamy. Zahaczyłam jeszcze o sklep z gatunku "mydło i powidło", gdzie kupiłam większe doniczki na moje kuchenne szczawiki. Później oczywiście nie spoczęłam, póki ich nie przesadziłam.

Jako że się nadprogramowo naschylałam, odezwał się kręgosłup oraz inne kosteczki. Siedzę więc na sofie w pokoju z laptopem na kolanach, piszę ten post i patrzę na Malucha w klatce. Dyrektor Wykonawczy, który w trakcie mojego pobytu na onkologii sprzątał kawalerkę, wysłał mi zdjęcia kanarkowych "lodzików", które umknęły mojej uwadze. No i jest zakaz latania - przynajmniej dzisiaj.

A poniżej zapis lądowań Malucha, który zatrzymywał się już chyba wszędzie, gdzie się tylko da, próbując dziobać co tylko napotka na swojej drodze.