Prawie bladym świtem udałam się na onkologię. Tym razem w planach było USG transwaginalne - swoją drogą brzmi prawie tak ładnie jak transatlantyckie... Ale na poważnie - z relacji młodej lekarki wykonującej badanie wynika, że nic niepokojącego nie znalazła, ale wolę jeszcze poczekać na oficjalny opis.
Antybiotyk zażywam co sześć godzin - w nocy całkiem na śpiocha, więc rano zastanawiałam się czy połknęłam tabletkę, czy mi się śniło, że ją połykam. Pusty pojemniczek wskazywał na opcję pierwszą. Dalej mam ogromną czerwoną plamę na skórze, ale ból ustąpił. Gorączki i dreszczy brak.
Schodzi też ze mnie opuchlizna. Powoli, ale jednak - szczególnie z twarzy. Jednakże ani obrączki, ani pierścionka zaręczynowego, ani różańca nie mogę nosić, bo palce wciąż o kilka rozmiarów większe.
Mąż wyszedł przed południem do pracy, po czym przysłał mi SMS, że kiblował na przystanku, bo autobus się popsuł i że na dodatek boli go ząb. Wszystko naraz - o upalnej pogodzie nie zapominając. Na szczęście przyjechał inny autobus, Dyrektor Wykonawczy do pracy się nie spóźnił, a jutro rano ma umówioną wizytę u dentysty.
We wtorek jadę na onkologię - umówiłam się tam z kolejną onko siostrą na kawę, no i oczywiście czeka mnie spotkanie z doktorkiem od portu. Ciekawa jestem jego opinii, bo opcje są dwie - albo dalej łykam antybiotyk, albo ląduję na stole operacyjnym i lekarz usuwa mi port. Czyli sama nawet nie wiem co mnie czeka. Ot, takie jajko niespodzianka...