Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 24 października 2019

2878. W przeddzień

Dzisiaj czułam się tak słabo, że aż poprosiłam Męża, by mnie eskortował aż do drzwi onkologii. Po wczorajszym wieczornym wyjściu bałam się bowiem, że albo upadnę z powodu zawrotów głowy albo z powodu składających się jak harmonijka nóg.

Jak co miesiąc odwiedziłam przemiłą panią psychoonkolog, u której ponarzekałam sobie na problemy z portem oraz na inne okołozdrowotne kwestie. Mam dbać o siebie i swój komfort - nie o komfort pielęgniarek, czy lekarzy, tylko o swój własny - takie dostałam zalecenie.

W gabinecie zabiegowym pielęgniarka ledwo dała radę pobrać mi krew, a i tak o mało co tam nie zemdlałam. Ponoć byłam blada jak ściana, a dłonie miałam zimne jak lód. Chyba spadło mi ciśnienie, więc po całej procedurze poszłam na kawę i słodką bułkę.

Do domu dotarłam z trudem - na dworze upał, a w autobusach taka duchota, że brakowało powietrza. Szłam więc w samej bluzce, a kurtkę niosłam w ręce.

Dyrektor Wykonawczy tak się przejął moim stanem, że załatwił mi na jutro transport z chemii do kawalerki. Przyjedzie po mnie koleżanka z klasy - czeka tylko na sygnał o której godzinie - wszak ostatni wlew zlecany będzie przez największego gbura wśród chemików - o ile w ogóle do niego dojdzie, bo jeśli dzisiejsze badania nie spełnią oczekiwań...

W ramach poprawy nastroju, humoru, nastawienia i całotygodniowego świętowania końca chemii nowa skarbonka (z odbiciem mojej głowy) oraz broszka.