Rekordowo późne przyjęcie przez "zastępczego" chemika i rekordowo późno podane wlewy. Za to czas spędzony na fotelu rekordowo krótki - od 9:45 do 12:15.
Ostatnie zdjęcie ulubionej sali i "mojego" fotela. Ostatnie wkłucie do portu. Ostatnie podanie leków przez port. Ostatnie worki wiszące na stojaku. Ostatnie kropelki Paklitakselu-Ebewe spływające do żyły...
Jeszcze zanim przywieźli mi leki osłonowe, rozpłakałam się - ze wzruszenia i radości - że dałam radę, że wytrwałam przez ostatnie dwadzieścia cztery tygodnie. Puściły mi emocje i tak siedziałam, ocierając łzy. Płakał i Mąż. A potem dostałam od niego imienny dwustronny medal. I znowu płakaliśmy oboje...
Po zatankowaniu odwiedziłam kolegę radioterapeutę i uściskałam go serdecznie. On spojrzał w swój kalendarz i stwierdził, że - jak wszystko pójdzie zgodnie z planem po operacji - 7. lub 13. stycznia rozpoczniemy cykl dwudziestu jeden dni naświetlań.
Przed budynkiem czekała koleżanka z klasy, która zaprosiła mnie na pyszny sernik z sosem jeżynowym i herbatę na łonie natury. Potem podjechałyśmy jeszcze po symboliczne prezenty, jakie sprawiłam sobie w ramach świętowania końca chemii.
Odwiozła mnie do domu, gdzie siedziałyśmy i gadałyśmy jeszcze do wpół do piątej. Widzimy się ponownie już w środę, gdyż - jak to sama określiła - z największą przyjemnością przyjedzie po mnie po zabiegu usunięciu portu, a ja już się cieszę na powtórkę.