Bardzo często zdarza się nam z Mężem ścierać, a czasem nawet kłócić o różne bzdety - szczególnie jeśli akurat jest to sobota i odwiedza nas Mama. Jej wizyta chyba tak niekorzystnie na nas wpływa, że stres z nią związany odreagowujemy jedno na drugim.
Wczoraj było podobnie - od samego rana. Chcieliśmy poczęstować Rodzicielkę ciastem z gruszkami, którego jeszcze nie kosztowała. Ale żeby nie marnować placka, postanowiliśmy go upiec w mniejszej tortownicy. Co z tego skoro Dyrektor Wykonawczy nie sprawdził stanu jej szczelności i po wsadzeniu blaszki do piekarnika ciasto zaczęło z niej wyciekać.
Wzięłam sprawy w swoje ręce. Otworzyłam piekarnik, wyjęłam tortownicę, wsadziłam ją w większą i obie włożyłam z powrotem do piekarnika. Placek wyszedł tak ładny i równiutki jak żaden inny przedtem. Czar prysł po jego przekrojeniu...
Zaczęliśmy obwiniać siebie nawzajem. Mama siedzi, kawa zaparzona, a ciasto wylewa się na kuchenkę. Na dodatek każde z nas trojga chciało koniecznie coś powiedzieć i zrobił się jeden wielki hałas - wiadomo - w nerwowych sytuacjach cicho raczej nie jest.
Mąż już kiedyś własnoręcznie zrobił dla mnie dwustronną tabliczkę aukcyjną, która ma mi przypominać, żeby nie krzyczeć. Tylko że wczoraj podziałała ona na mnie jak przysłowiowa czerwona płachta na byka.
Poszłyśmy z Mamą do pokoju, zamknęłyśmy za sobą drzwi i zostawiłyśmy Głos Rozsądku w kuchni. Po chwili Dyrektor Wykonawczy oznajmił nam, że idzie wyrzucić śmieci. Nie było go trochę za długo jak na zwykłe przejście do śmietnika. Wrócił i przyszedł po nas do pokoju. Przyniósł ze sobą ciastka z pobliskiej cukierni.
Potem zamówiliśmy jeszcze dwie pizze w ramach obiadu, wypiliśmy herbatę z cytryną i zjedliśmy po odrobinie lodów - czekoladowych z wiśniami oraz miętowych z czekoladą.
Nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem zdjęć tulipanom, które teraz o wiele bardziej przypominają róże lub piwonie niż prawdziwe tulipany...
Odprowadziliśmy Rodzicielkę do taksówki, a sami pojechaliśmy na małe zakupy - dwa kalendarze trójdzielne dla naszej trójki na przyszły rok, herbatę, daktyle, jabłka, podkolanówki dla mnie oraz pidżamę dla Mamy.
Poszliśmy wieczorem spać po raz pierwszy nie przestawiając zegarków, bo chcieliśmy mieć dziś rano niespodziankę w postaci godziny w zapasie. Udało się!
Śniadanie, przesadzanie kupionych w piątek kwiatków do większych doniczek, obcinanie Męża, kąpiel, drugie śniadanie, w międzyczasie wstawienie dwóch wsadów do pralki, zdjęcia moich rosnących włosów, resztek brwi oraz rzęs i wreszcie mogliśmy udać się do miasta.
Korzystając z okazji handlowej niedzieli oraz słonecznej pogody chciałam poszukać staników bez fiszbin/fiszbinów (ponoć obie formy są poprawne), których będę potrzebować po operacji. Niestety - w chińskim supermarkecie nie było mojego rozmiaru, ale za to kupiliśmy tam skarpety dla Dyrektora Wykonawczego.
Po drodze, jako że była już pora obiadu, wstąpiliśmy na mały kebab na frytkach. Ledwo co daliśmy mu radę.
Po powrocie do kawalerki była kawa z kafetierki ze spienionym mlekiem oraz te same co wczoraj lody.