Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 31 października 2019

2885. Pożegnanie

Pamiętam swój stres przed jego implantacją 7. sierpnia. Nie chciałam go, ale zdawałam sobie sprawę, że nie bardzo mam wyjście, bo w grę wchodziło ocalenie wątłych niteczkowatych żyłek.

Jestem mu niezmiernie wdzięczna za łyknięcie dwunastu białych chemii. Bardzo mi w tamtych chwilach pomógł i był błogosławieństwem. Nigdy mu tego nie zapomnę.

Ale jest też druga strona medalu. Od samego początku czułam jego obecność i nie było to przyjemne doznanie. Przeszkadzał mi w codziennych czynnościach - spaniu, siedzeniu, schylaniu. Powodował ogromny dyskomfort.

Przez niego dwa razy byłam zmuszona poddać się kuracji antybiotykowej, która strasznie mnie osłabiła. Jeden port w moim ciele dokonał większego spustoszenia i przysporzył mi więcej cierpień, bólu, stresu, łez i wydatków niż szesnaście chemii razem wziętych.

Dlatego kiedy wczoraj, podczas zabiegu usunięcia, doktorek spytał mnie, czy chcę dostać port na pamiątkę, ucieszyłam się jak małe dziecko z nowej zabawki. Bo ten kawałek plastiku - mimo wszystko - jest częścią mojej historii. Ale przyznam, że pożegnałam go z ulgą i radością.