Pamiętam swój stres przed jego implantacją 7. sierpnia. Nie chciałam go, ale zdawałam sobie sprawę, że nie bardzo mam wyjście, bo w grę wchodziło ocalenie wątłych niteczkowatych żyłek.
Jestem mu niezmiernie wdzięczna za łyknięcie dwunastu białych chemii. Bardzo mi w tamtych chwilach pomógł i był błogosławieństwem. Nigdy mu tego nie zapomnę.
Ale jest też druga strona medalu. Od samego początku czułam jego obecność i nie było to przyjemne doznanie. Przeszkadzał mi w codziennych czynnościach - spaniu, siedzeniu, schylaniu. Powodował ogromny dyskomfort.
Przez niego dwa razy byłam zmuszona poddać się kuracji antybiotykowej, która strasznie mnie osłabiła. Jeden port w moim ciele dokonał większego spustoszenia i przysporzył mi więcej cierpień, bólu, stresu, łez i wydatków niż szesnaście chemii razem wziętych.
Dlatego kiedy wczoraj, podczas zabiegu usunięcia, doktorek spytał mnie, czy chcę dostać port na pamiątkę, ucieszyłam się jak małe dziecko z nowej zabawki. Bo ten kawałek plastiku - mimo wszystko - jest częścią mojej historii. Ale przyznam, że pożegnałam go z ulgą i radością.
Jestem mu niezmiernie wdzięczna za łyknięcie dwunastu białych chemii. Bardzo mi w tamtych chwilach pomógł i był błogosławieństwem. Nigdy mu tego nie zapomnę.
Ale jest też druga strona medalu. Od samego początku czułam jego obecność i nie było to przyjemne doznanie. Przeszkadzał mi w codziennych czynnościach - spaniu, siedzeniu, schylaniu. Powodował ogromny dyskomfort.
Przez niego dwa razy byłam zmuszona poddać się kuracji antybiotykowej, która strasznie mnie osłabiła. Jeden port w moim ciele dokonał większego spustoszenia i przysporzył mi więcej cierpień, bólu, stresu, łez i wydatków niż szesnaście chemii razem wziętych.
Dlatego kiedy wczoraj, podczas zabiegu usunięcia, doktorek spytał mnie, czy chcę dostać port na pamiątkę, ucieszyłam się jak małe dziecko z nowej zabawki. Bo ten kawałek plastiku - mimo wszystko - jest częścią mojej historii. Ale przyznam, że pożegnałam go z ulgą i radością.