Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 6 listopada 2019

2891. Donikąd

Tuż po ósmej rano odebrałam telefon z informacją, że przed dziesiątą mam się stawić na onkologii celem wykonania rezonansu magnetycznego piersi z kontrastem.

Jako tako przeżyłam dwudziestominutowe leżenie na brzuchu z głową w dół i wyciągniętymi do przodu rękami, w jednej trzymając alarm, a w drugiej mając wenflon. Z tym ostatnim siedziałam jeszcze na korytarzu przez pół godziny. Dopiero po jego wyciągnięciu mogłam pójść do domu.

Normalnie, czyli standardowo na opis czeka się trzy tygodnie. Jako że jestem przypadkiem szczególnym, bo podwójnie pilnym, jest szansa, że moje badanie zostanie opisane w najbliższy wtorek. Wtedy też mam się zjawić na kolejne USG piersi, gdyż lekarka opisująca poprzedni rezonans, chce zrobić mi je osobiście, żeby uniknąć jakichkolwiek błędów. To miłe i profesjonalne, aczkolwiek dość rzadkie podejście do pacjenta.

Po raz kolejny przekonuję się, że chorując na raka nie można niczego zaplanować, bo co rusz może zdarzyć się niespodziewany obrót spraw, który całkowicie zburzy wcześniejszy plan.

A tak z innej beczki - w swojej naiwności, łatwowierności, zaufaniu i dobrym sercu nie sądziłam, że onko siostra może być zazdrosna o przebieg mojego leczenia, o rodzaj raka, a nawet o relacje z innymi ludźmi i Dyrektorem Wykonawczym.

W związku z powyższym jestem teraz w przysłowiowej kropce i mam ogromny dylemat natury moralnej - dać się traktować jak worek treningowy, czy odciąć się całkowicie, bo ograniczanie kontaktu nie za bardzo wchodzi w grę.

Mam dość pretensji i wbijania mi szpilek, bo nie moją winą jest, że zachorowałam później, kiedy w życie wszedł program pilotażowy, dzięki któremu mam swoją koordynatorkę planu leczenia, zajmującą się umawianiem na wizyty i badania.

Onko siostra nie załapała się na pilotaż, podobnie jak wiele innych chorych. Ja także nie załapałam się na Pertuzumab, ale nie wylewam swoich żali na tych, którzy zachorowali później ode mnie i mogą dostawać tak zwaną podwójną blokadę.

Podczas wczorajszej rozmowy telefonicznej, jaką odbyłam z onko siostrą doszłam do wniosku, że plan naszego wspólnego wyjazdu na turnus rehabilitacyjny jest strzałem w kolano. A Mąż doradza mi zerwanie kontaktu z kimś, kto ma destrukcyjny wpływ na moje samopoczucie.