Byliśmy dziś na obiedzie u Mamy - moje ulubione mielone z kurczaka, ziemniaki z masełkiem i buraczki na ciepło. Deser (rolada z bitą śmietaną i galaretką, posypana wiórkami kokosowymi) przynieśliśmy ze sobą.
Zamiast wracać do domu autobusem, zdecydowaliśmy się na spacer przez centrum miasta. Co prawda było jeszcze widno, ale chciałam obejrzeć świąteczne dekoracje, które w tym roku wyjątkowo mnie cieszą.
Po raz pierwszy od wyjścia ze szpitala przeszłam aż tyle, co dzisiaj. Zasuwałam jak przysłowiowa lokomotywka, a Dyrektor Wykonawczy nie mógł za mną nadążyć. Jak to dobrze jest mieć siłę i się nie męczyć.
Doceniam takie drobiazgi, bo przecież właśnie z nich składa się życie...
Powoli odrastają brwi - kilka dni temu zauważyłam ciemniejsze miejsca na początku łuku brwiowego. Mąż nawet spytał czy się nie uderzyłam. A to brwi prześwitują pod skórą. Czuję je pod opuszkami palców.
Rzęsy ponoć też rosną. Co prawda ja ich jeszcze nie widzę, ale i Głos Rozsądku, i Rodzicielka twierdzą, że są, więc nie pozostaje mi nic innego jak uwierzyć im na słowo honoru.
W tym roku zamierzam o wiele wcześniej niż na dwa dni przed Wigilią przystroić choinkę. Chcę już teraz móc cieszyć oczy bombkami i lampkami.
A jutro po raz pierwszy od rozpoczęcia chemii pójdę z Mężem na Mszę do kościoła. I to też jest ogromny powód do radości.