Od czasu wyjścia ze szpitala praktycznie co noc budzę się około trzeciej lub czwartej i potem nie bardzo mogę usnąć, a kiedy już mi się to uda, przysypiam aż do ósmej albo dziewiątej. Dzisiaj, na ten przykład, ocknęłam się o ósmej trzydzieści.
Wstaliśmy wreszcie. Mąż zajął się śniadaniem i gotowaniem rosołu, a ja składaniem wczorajszego prania i wstawianiem nowego. I w tym momencie wiadomość z pytaniem czy idziemy na spacer do lasu.
Szybka decyzja - teraz nie damy rady, ale za półtorej godziny możemy. A że chętnych na tę późniejszą porę było jeszcze dwóch, więc zdążyliśmy zdjąć z regału choinkę, rozprostować jej gałęzie, zawiesić światełka i wyjąć bombki.
Pranie rozwiesiłam; Głos Rozsądku zrobił kilka fotek moich rosnących brwi, rzęs i włosów oraz gojącej się blizny; rosół prawie się dogotował; kilka bombek dałam radę powiesić i już trzeba było wychodzić. W wędrówce na spontanie było nas pięcioro.
We czwórkę zakończyliśmy spacer w knajpce na pysznym - jak zawsze - cappuccino.
Po powrocie do domu, choć już prawie ciemno było, Dyrektor Wykonawczy dokończył gotowanie rosołu, a ja dokończyłam ubieranie choinki, która w tym roku stoi nie w kuchni, lecz w pokoju.