Zmęczona, ale zadowolona - tak się dzisiaj czuję.
Wstaliśmy dość wcześnie, bo chcieliśmy wspólnie zrobić lidlowskie zakupy, a że do sklepu daleko, więc trzeba skorzystać z komunikacji miejskiej. Tydzień włoski to nasz ulubiony. Nabyliśmy praktycznie wszystko, co chcieliśmy i z trzema pełnymi siatkami wróciliśmy do kawalerki.
Potem Mąż poszedł do pracy, a ja po biedronkowe produkty. Tym razem przytargałam do domu "tylko" jedną siatkę, ale za to strasznie ciężką i wyładowaną po brzegi. Dźwigam jedynie w prawej ręce - w lewej wolno mi nosić maksymalnie półtora kilograma.
Po obiedzie zabrałam się za robienie porządków w szafie i bieliźniarce. Przeglądanie i mierzenie ciuchów kosztowało mnie mnóstwo wysiłku (chyba nawet bardziej psychicznego niż fizycznego). I tak nie zajrzałam jeszcze wszędzie, bo padłam jak kawka.
Zgrałam też foldery z plikami ze starego dysku na nowy. Trwało to i trwało, ale ostatecznie proces kopiowania zakończył się sukcesem. Dopiero później mogłam sobie pobuszować w sieci i napisać tę notkę.
Jutro wizyta u pani doktor rehabilitant, która pewnie da mi skierowanie na zabiegi. Spróbuję poprosić przy konsoli o wyznaczenie terminu na marzec lub przełom kwietnia. Kolega radioterapeuta prosił, bym mu się pokazała - zajrzę więc i do niego. Niech obejrzy tę moją przeczuloną i czerwoną pierś.