Po wyjściu z onkologii (od pani doktor rehabilitant dostałam skierowanie na to, co sugerowała fizjoterapeutka, czyli zabiegi przy użyciu aparatu Hivamat) zachciało mi się pączka, więc pojechałam do cukierni, w której sprzedają najpyszniejsze - z nadzieniem z róży. Szczęśliwego ciągu dalszego nie będzie, bo i pączków nie było, a czekać (prawie godzinę) na nową partię nie zamierzałam.
Ale skoro nie wypalił plan A, na szybko wymyśliłam plan B. Zakupiłam ślimaka z budyniem oraz rogala z serem w tamtym miejscu, a w osiedlowej cukierni nabyłam jeszcze pączka wiedeńskiego, blok czekoladowy (ciemny i jasny), jak również tradycyjnego pączka z lukrem i skórką pomarańczową na wierzchu.
Mąż poszedł dziś wcześniej do pracy, więc wiedziałam, że wróci akurat na kolację. Ostatki zobowiązują. No to sobie pojedliśmy...