W ubiegłą środę i czwartek skoncentrowałam się na sprawie przyziemnej, czyli zgromadzeniu zapasów jedzenia oraz papieru toaletowego. Do tematu podeszłam zadaniowo. Razem z Mężem zrobiliśmy kilka kursów do sklepów, przynosząc pełne siatki.
W piątek, jadąc na onkologię, byłam już przestraszona. Widok oklejonej taśmą i wydzielonej strefy tuż za kierowcą zrobił swoje. Wracałam ze szpitala w jeszcze gorszym stanie, który - w miarę upływu czasu - tylko się pogłębiał. Byłam wręcz przerażona wizją tego, co może nastąpić.
W sobotę, prawie biegiem pokonałam drogę dom - cukiernia, a potem cukiernia - dom z urodzinowym tortem dla Głosu Rozsądku. Wróciłam spanikowana. Wieczorem rozkleiłam się zupełnie - łzy same płynęły.
Dokładnie 21. marca minie rok od chwili, w której usłyszałam słowa chirurga: "na 99 % ma pani raka". Od tamtego dnia każdego ranka, tuż po obudzeniu, moją pierwszą myślą było: "mam raka". Sen był wybawieniem - nie chciałam otwierać oczu.
Teraz, od kilku dni, kiedy się budzę, słyszę w głowie głos: "koronawirus". Chciałabym usnąć i obudzić się jak już będzie po wszystkim, jak to się wreszcie skończy.
Nie tak miało być.
Nie po to z podniesioną głową, wiarą i nadzieją, otulona miłością Męża dzielnie przeszłam przez całe wyczerpujące leczenie - półroczną chemioterapię, operację i radioterapię, by nagle te wszystkie wysiłki miały pójść na marne w obliczu zagrażającej pandemii.
Dopóki siedzę w domu wiem, że nic mi nie grozi - oczywiście pod warunkiem, że którekolwiek z nas czegoś do tej pory już nie przywlokło. Ale zdaję sobie sprawę, że to poczucie bezpieczeństwa nie będzie trwać wiecznie. W końcu brak jedzenia lub zastrzyk Herceptyny na onkologii zmusi mnie do wyjścia z kawalerki.
Boję się, że tylko kwestią czasu jest kiedy się zarażę ja, kiedy się zarazi Dyrektor Wykonawczy, kiedy się zarazi Mama. Z naszej trójki największe szanse na przeżycie ma Głos Rozsądku. Rodzicielka i ja znajdujemy się bowiem w grupie największego ryzyka.
Boję się, że jeżeli którekolwiek z nas zachoruje - ze zrozumiałych względów - będzie odizolowane w szpitalu w innym mieście; będzie pozbawione wsparcia drugiej osoby, a jeżeli umrze - umrze w samotności, bez możliwości pożegnania się z pozostałymi.
Mąż dostał w sobotę SMS od swojego zmiennika z pracy: "jak możesz, bierz opiekę na żonę i siedź na d..ie w domu". Taki mamy zamiar, bo nie wyobrażam sobie, że w tej sytuacji Dyrektor Wykonawczy - tak jak zwykle - wsiądzie w jeden, a potem w drugi autobus i pojedzie do pracy, której - niestety - nie może wykonywać zdalnie.
Tak, jak jeszcze przedwczoraj nie śmieszyły mnie internetowe memy, tak wczoraj wieczorem potrzebowałam odreagować swój strach i stres wręcz szukając ich, prosząc się o nie i śmiejąc z nich - aż do rozpuku, bólu brzucha i wszechogarniającej głupawki.
Dzisiaj, wytchnienie, względny spokój ducha i ulgę dała mi Msza Święta, w której - wraz z Mężem - uczestniczyliśmy wirtualnie, z domu.