Po raz pierwszy od soboty wyszliśmy dziś z Mężem z domu. Blisko - do apteki i małego osiedlowego sklepu. Zewnętrzną klamkę zamykałam przez papierowy ręcznik - podobnie postąpiłam z tą przy drzwiach na klatce schodowej.
Odebrałam zamówione przez stronę internetową leki dla Dyrektora Wykonawczego i dla siebie. Stałam - zgodnie z instrukcją - metr od okienka w zamkniętych drzwiach. Sprzedaż odbywała się na zewnątrz. Zapłaciłam kartą.
Sklepik to taka długa "kicha". Poczekaliśmy aż wyjdzie z niego klient. Drzwi były otwarte na oścież. Wybraliśmy co chcieliśmy (owoce, warzywa, śmietanę i chleb). Płatność ponownie kartą.
Za chwilę wszedł do środka pan, który na moją prośbę o poczekanie na zewnątrz zaczął się głupawo uśmiechać. Na szczęście dwie stojące na dworze kobiety szybko mnie poparły i uświadomiły, że te środki ostrożności to dla naszego wspólnego bezpieczeństwa i że nie ma się z czego śmiać.
Kod do domofonu wstukałam przez jednorazową chusteczkę. Drzwi też otworzyłam przez nią. Po przyjściu do domu oboje umyliśmy ręce i zdezynfekowaliśmy je płynem. Potem Mąż przetarł klamkę od wewnątrz, a ja kartę i telefon.
Za oknem prawdziwa wiosna - dobrze było odetchnąć świeżym powietrzem i przewietrzyć się. Obojgu nam wyszło to na korzyść. Mnie przestało wreszcie dusić w piersiach ze strachu.
Uporządkowaliśmy balkon - do worków na śmieci wsypaliśmy ziemię z dwóch długich doniczek i jednej okrągłej (później jeszcze je umyliśmy i schowaliśmy na szafę) i zdjęliśmy zawieszone kulki z ziarenkami dla ptaków. Później Dyrektor Wykonawczy pozamiatał resztki ziemi.
Uprałam obie nasze grube zimowe kurtki, a także wstawiłam normalne pranie. Wczoraj i przedwczoraj prałam bowiem koce, prześcieradła, poszwy i poszewkę na poduszkę Głosu Rozsądku.
Rozegraliśmy codzienną partyjkę Scrabble. Mąż robi postępy - jeszcze parę dni i ma szansę ze mną wygrać.