Zdecydowaliśmy się z Mężem pojechać na onkologię komunikacją miejską, a nie taksówką. Doszliśmy do wniosku, że ryzyko będzie mniejsze w prawie pustym autobusie (było nas może w sumie dziesięć osób w całym przegubowym).
Przed wyjściem z domu zadzwoniłam jeszcze do sklepu medycznego i okazało się, że kurier dostarczył przesyłkę z zamówionym ponad tydzień temu rękawem. Ucieszyłam się niezmiernie i odebrałam go przed badaniem.
W budynku, w porównaniu do tego co zazwyczaj, bardzo mało ludzi. W korytarzu pod gabinetem densytometrii byłam tylko ja i Dyrektor Wykonawczy. W środku spędziłam może z dziesięć minut, a wynik dostałam od razu do ręki. Mam osteopenię na granicy z osteoporozą. Lekarz pochwalił mnie, że łykam witaminę D3 oraz wapń - one są niezwykle istotne po chemioterapii oraz w trakcie brania Herceptyny i Tamoxifenu.
Głos Rozsądku powiedział, że wyjdzie na zewnątrz i tam poczeka na mnie. Dałam mu swoją kurtkę, rękaw i zszyte dwie kartki A4 z kolorowym zdjęciem i opisami. Sama udałam się do rejestracji chemioterapii, żeby poprosić o przepisanie mnie z wizyty od doktora zastępczego do mojego prowadzącego (miał być jutro na szkoleniu, ale oczywiście zostało ono odwołane).
Wychodzę, a Męża nie ma. Za chwilę wyłania się z małego budynku, a na pytanie co tam robił, odparł, że wiatr porwał mu moje wyniki. O żesz ... (tu padły mocno niecenzuralne słowa). Wkurzona maksymalnie obróciłam się na pięcie i prawie biegiem przemierzyłam korytarze, by złapać doktora od densytometrii. Udało się. Poprosiłam go o ponowne wydrukowanie, przeprosiłam i podziękowałam.
Wychodzę, a Męża znowu nie ma. Za chwilę dzwoni do mnie i mówi, żebym czekała na niego przed wejściem do budynku. Rozglądam się i widzę Dyrektora Wykonawczego jak idzie w moim kierunku od strony przystanku autobusowego. Z wynikami w ręce! Nie przyznam się ile przekleństw padło z moich ust. Od razu zabrałam mu rękaw, żeby i jego wiatr nie porwał. Całą drogę powrotną do domu prawie się nie odezwałam ani słowem, bo potrzebowałam się uspokoić.
Dopiero potem dowiedziałam się co się stało. Głos Rozsądku czekając na mnie oglądał wyniki i przy przewracaniu kartki wiatr wyrwał mu obie z ręki. Poleciały do góry, on je gonił, a do owej gonitwy zaangażowały się jeszcze trzy osoby idące z naprzeciwka. Niestety - kartki pofrunęły za ów mały budynek, o którym już wspomniałam. Dyrektor Wykonawczy wszedł do niego myśląc, że może jest tam jakieś tylne wyjście. Ale nie było. I wtedy go zobaczyłam.
Kiedy ja biegłam w poszukiwaniu doktorka od densytometrii, Mąż obszedł cały parking, wspiął się na jakiś murek i ujrzał moje wyniki leżące na ziemi. Ominął szlaban i wreszcie odzyskał wyrwane kartki.
I żeby była jasność - pal sześć te wyniki, bo można było je wydrukować ponownie, ale na nich były moje dane osobowe i nie chciałam, by tak sobie latały po okolicy.