Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 23 marca 2020

3021. To, co mam

W pierwotnej wersji mieliśmy to zrobić do piątego czerwca, ale z uwagi na pandemię koronawirusa, lęk o mieszkającą samotnie Mamę oraz niepewna sytuacja finansowa w pracy Głosu Rozsądku, przyspieszyliśmy cały proces i już przedwczoraj przeprowadziliśmy się na stare śmieci.

Myślałam, że załatwimy sobie wszystko na spokojne do piątego kwietnia, ale w czwartek, po powrocie z onkologii, Mąż stwierdził, że nie ma co czekać, bo nie wiadomo co będzie za dwa tygodnie i że trzeba zorganizować transport na sobotę.

Dyrektor Wykonawczy stanął na wysokości zadania. Jestem pod wrażeniem jego operatywności i kreatywności w poszukiwaniu rozwiązań logistycznych. W piątek jego kolega z poprzedniej pracy podarował mu czterdzieści kartonów, a kolega z obecnej firmy pojechał z Głosem Rozsądku po ich odbiór. Tego samego wieczoru wykonali jeszcze jeden kurs z Maluchem do Rodzicielki.

Pakowaliśmy zawartość szaf, szafek i pawlaczy w piątkowy wieczór i sobotnie przedpołudnie. Dobrze, że zakupiłam rękaw, bo nie wiem jak obeszłabym się bez niego. Szef Męża za darmo wypożyczył samochód dostawczy, a czterej koledzy pomogli nam znieść klamoty z wynajmowanego i wnieść je do obecnego mieszkania.

W międzyczasie, czyli w piątek przed południem, byliśmy razem na onkologii, gdyż tego dnia miałam jedenasty zastrzyk Herceptyny - z zachowaniem wszelkich środków ostrożności - wywiadem epidemiologicznym, pomiarem temperatury (35,9), zakazem wstępu dla osób towarzyszących na oddział chemioterapii oraz zwolnieniem mnie z godzinnego czekania po podaniu iniekcji.

Sobotnie popołudnie, niedzielę oraz poniedziałek spędziliśmy na rozpakowywaniu kartonów, a i tak zostało jeszcze sześć pudeł z rzeczami do kuchni - w tym z zapasami jedzenia.

Nie miałam czasu pisać, bo zarówno myśli, jak i ręce były zajęte, co korzystnie wpłynęło na moją psychikę, która wystawiła mnie do wiatru w ubiegły czwartek. Duszność w klatce piersiowej, drgawki całego ciała oraz paniczny lęk przed wyjściem z domu uświadomiły mi konieczność teleporady z moją psychoonkolog w piątkowy poranek.

Doszłam do wniosku, że potrzebuję farmakologicznej pomocy, bo sama nie dam rady się uspokoić. Telefoniczna konsultacja z psychiatrą zaowocowała e-receptą wystawioną przez chemioterapeutę. Lek wykupiłam zaraz po wyjściu ze szpitala, ale dopiero jutro ustalę ze specjalistą jego dawkowanie.

Niestety - z uwagi na to, że przyjmuję Tamoxifen, chemik nie mógł przepisać mi tabletek, które zażywałam w zeszłym roku, gdyż wchodzą one w interakcję z hormonoterapią.

Dzisiaj miałam umówioną w piątek rano telefoniczną sesję ze swoją psychoonkolog, która powiedziała, że  - kiedy tylko będę chciała porozmawiać - mam od niej zielone światło na kontakt.

Powiem tak - to, czego doświadczyłam w momencie diagnozy i podczas całego leczenia raka to był pikuś w porównaniu do tego, co czuję obecnie. Poziom stresu jest ogromny.

Szczęściem w tej całej sytuacji jest dla mnie fakt, iż wreszcie mogę być z najbliższymi osobami, czyli z Mężem i Mamą pod jednym dachem. Nieoceniona jest również pomoc ze strony pani psychoonkolog, psychiatry, chemioterapeuty, a także rozmowy z bliskimi emocjonalnie koleżankami.